[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maud spojrzała na stół kuchenny, na którym Lois
postawiła tacę z herbatą i ciasteczkami.
- Sama je upiekłam - pochwaliła się.
Wzięła tacę i skinieniem głowy zaprosiła Maud do
salonu.
- Jestem pod wrażeniem - odparła Maud.
- I słusznie - powiedziała Lois bez cienia fał
szywej skromności. - Dobrze, że je zrobiłam, bo
jesteś chuda jak wąż. Możesz się bezkarnie opychać.
Maud roześmiała się głośno.
- Jeszcze nikt nie porównał mnie do węża.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłam. Plotę, co mi
ślina na język przyniesie.
- Lubię szczerych ludzi.
- Czy zawsze byłaś taka chuda?
- Tak, chociaż ostatnio sporo straciłam na wadze.
- To zrozumiałe. - Lois westchnęła. - Nie jestem
zbyt taktowna, prawda? Przede wszystkim powin
nam ci złożyć kondolencje.
- Dziękuję. Nie było mi łatwo.
- Nie wątpię. Wiem jednak, że masz syna. Dzieci
pozwalają nam zapomnieć o doznanych cierpieniach.
- To prawda. Jonah to mój największy skarb.
Maud nie była zdziwiona, że Lois złożyła jej
kondolencje. Całe miasto wiedziało, co się stało.
Wszystkie lokalne gazety rozpisywały się o upadku
i smutnym końcu Seymoura.
Otrząsnęła się z ponurych rozmyślań i usiadła przy
stole. Nie mogła oderwać oczu od smakowicie wy
glądających ciasteczek. Była wprost nieludzko głod
na. Seks zawsze wzmagał jej apetyt. Ledwie o tym
pomyślała, ponownie się zaczerwieniła. Chcąc po
kryć zmieszanie, sięgnęła po ciasteczko.
- Wspaniałe - powiedziała, gdy przełknęła pierw
szy kęs. - Tom na pewno uwielbia cię również za to,
że jesteś świetną kucharką.
Lois zachichotała jak nastolatka.
- Wcale mu nie przeszkadza, że jestem gruba.
- Ależ nie jesteś gruba - zaprotestowała Maud.
- Owszem, jestem, ale nic sobie z tego nie robię.
Po prostu zaakceptowałam siebie.
- To ci się chwali.
- Według mnie ty też to potrafisz - stwierdziła
Lois i upiła łyk herbaty. - Czujesz się dobrze we
własnej skórze.
- Przez większość czasu tak, chociaż ostatnio nie
było mi lekko.
- Rozumiem. Gdybym straciła Toma... - Prze
rwała i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybacz mi,
wiem, jak okropnie to zabrzmiało. Gdybym straciła
męża, postąpiłabym dokładnie tak jak ty. Otrząsnęła
się i próbowała ułożyć sobie życie na nowo.
Przez chwilę panowała cisza. Obie panie zajęły się
jedzeniem. Wreszcie nasycona Maud odsunęła talerz
i powiedziała:
- Jestem bardzo podekscytowana tym zleceniem.
Uwielbiam urządzać na nowo domy, chociaż twój
teraz bardzo mi się podoba.
Lois z zadowoleniem klasnęła upierścienionymi
dłońmi.
- Może jest i ładny, ale nie ja go urządzałam. Nie
mogę się doczekać, kiedy znikną te obrzydliwe
tapety z salonu.
- W tym punkcie muszę się z tobą zgodzić
- odparła Maud.
- To co, możemy zaczynać?
- Dobrze, bierzemy się do roboty.
Kilka godzin pózniej, gdy Maud właśnie wsiadała
do samochodu, zadzwoniła jej komórka. Spojrzała na
numer i ze strachu na chwilę wstrzymała oddech.
Dzwonili ze żłobka, w którym musiała dzisiaj zo
stawić Jonaha, ponieważ Liz opiekowała się ciężko
chorą matką.
- Czy Jonahowi nic się nie stało? - spytała bez
zbędnych wstępów.
- Nic mu nie jest, pani Ramsey, ale pozostali
rodzice odebrali już dzieci i zastanawiam się, kiedy
pani przyjedzie po syna.
- Wkrótce - odparła nieco zdziwiona Maud.
- Przepraszam, ale niedługo muszę wyjść. Spra
wy rodzinne.
- Postaram się być najwcześniej, jak to możliwe
- zapewniła ją zdenerwowana Maud.
- Dziękuję.
Maud odłożyła komórkę i spojrzała na zatłoczoną
jezdnię. Korek rósł dosłownie z minuty na minutę.
Musiało dojść do jakiegoś wypadku.
- Cholera - mruknęła i ponownie sięgnęła po
telefon, by powiadomić pracownicę żłobka o nie
spodziewanych komplikacjach. Wyciągnięta dłoń
zawisła w powietrzu, a w głowie pojawiła się nowa
myśl.
Po chwili Maud wybrała zupełnie inny numer.
Być może będzie tego żałować, ale i tak zamierzała to
zrobić.
- Masz coś dla mnie? - spytał Holt, patrząc
uważnie na Vince'a, który usadowił się po przeciw
nej stronie biurka.
- W twojej sprawie czy Sandersa?
- W obu, ale zacznijmy od Sandersa.
Vince potarł szczękę.
- Niby coś mam, ale nie jestem pewien, czy to się
do czegoś przyda.
- Mów.
- Popytałem trochę o Bradford Investments,
gdzie pracowała żona Sandersa.
- I co? - ponaglił go Holt, gdy Vince zamilkł.
- Wygląda na to, że firma ma duże kłopoty
finansowe. Niestety nikt nie chciał mi powiedzieć,
z jakiego powodu. Udało mi się też porozmawiać
z kilkoma kolegami Rachel Sanders. Wszyscy zgod
nie stwierdzili, że od kilku miesięcy była bardzo
przygnębiona. Najwidoczniej miała jakiś problem,
ale nikomu się nie zwierzała.
- Jak uważasz, czy martwiła się sprawami służ
bowymi?
- Tak.
- Czy rozmawiałeś z jej szefem?
- Próbowałem. - Vince skrzywił się paskudnie.
- Nazywa się Dane Melton i był równie przyjazny jak
rozwścieczony jeżozwierz.
- Może coś ukrywa?
- Chciałbym, bo ten facet naprawdę mnie wkurzył.
- Co podpowiada ci intuicja?
- %7łe Melton wpakował się w potężne kłopoty
i Rachel o tym wiedziała.
- Załóżmy, że masz rację i Rachel miała na
Meltona jakiegoś haka. Według mnie to wystar
czający powód do zabójstwa.
- To mi pasuje - ucieszył się Vince.
- W domu nie było żadnych śladów włamania, to
znaczy, że Rachel musiała znać napastnika.
- Słusznie.
- Musimy dowiedzieć się więcej o Meltonie.
- Zrobię co w mojej mocy.
- A co masz w mojej sprawie? Czy naprawdę ktoś
mnie śledzi, czy po prostu zwariowałem?
- Według mnie zupełnie ci odbiło. - Vince
wyszczerzył zęby.
- Jak widzę, stwierdzenie tego faktu sprawiło ci
niesłychaną przyjemność.
- Sam się o to prosiłeś, kolego.
Zanim Holt zdążył wymyślić jakąś ciętą odpo
wiedz, zadzwoniła jego komórka.
- Słucham, Ramsey. - Nie rozpoznał numeru,
z którego dzwoniono, ale intuicja podpowiadała mu,
że to Maud. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]