[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przed okazałym domem. Wyglądała okropnie, a mimo to
upierała się, że musi natychmiast złożyć wizytę.
Noreen wyraziła swą opinię na temat tej decyzji, cmo
kajÄ…c z dezaprobatÄ….
- Najpierw powinna pani zająć się sobą, milady, a dopie
ro jutro pomyśleć o odwiedzaniu przyjaciół - powiedziała.
- Jutro rzeczywiście zamierzam odwiedzić przyjaciół,
Noreen - odpowiedziała Rachel, patrząc na elegancką fa
sadę rezydencji lorda Devane a. Dzisiaj muszę zobaczyć się
z wrogiem, dodała w myślach.
Ralph potraktował ją po ojcowsku, mówiąc, że wróci
po nią za godzinę. Rachel zapewniła go, że nie ma powo
dów do obaw i że na pewno zostanie odwieziona do do
mu. Wiedząc, co zamierza powiedzieć lordowi, wątpiła, by
zdobył się pózniej na taką uprzejmość, miała jednak przy
sobie pieniądze na dorożkę. Poza tym o tej porze roku dłu
go było jasno. Wolała nie myśleć o tym, że wszystko może
przeciągnąć się do pózna w nocy.
Oparła głowę o ścianę i popatrzyła na półkoliste okienka
nad dwuskrzydłowymi drzwiami. Na niebie pojawił się już
srebrny rożek księżyca i gwiazdy przesłaniane przez strzę
piaste chmury. Z westchnieniem odwróciła oczy od nocne
go nieba i popatrzyła na zegar. Nie musiała tego robić, gdyż
donośne dzwonienie co godzinę wyrywało ją z zamyśle
nia. Przerażona, gwałtownie prostowała się wtedy na nie
wygodnym krześle. Było piętnaście po dziesiątej. Ostatni
kwadrans wlókł się dla niej w nieskończoność.
O wpół do dziewiątej przyniesiono jej szklankę lemo
niady i herbatniki cynamonowe. Tkwiła w holu, od cza
su do czasu obdarzana leniwym spojrzeniem ochmistrza,
który po każdym biciu zegara podchodził do drzwi fronto
wych, by nie wiadomo po co kolejny raz sprawdzić zamki.
Nawet kiedy godzinę pózniej zabierał pusty talerz i szklan
kę, nie odezwał się do Rachel ani słowem.
W czasie tych długich godzin była skazana na towarzys
two własnych myśli, które jednak wcale nie podnosiły jej
na duchu. Zyskiwała coraz większą pewność, że postąpiła
nierozsądnie, jak dziecko. Nie powinna była doprowadzać
do tego, by służący traktowali ją jak powietrze. Po co upar
ła się, by czekać aż do skutku?
Sześć lat temu, kiedy była zaręczona z Connorem
Flinte'em, nikt nie miałby wątpliwości co do tego, że do
równuje mu pozycją społeczną. Connor bez wątpienia był
doskonałą partią, jednak to samo można było powiedzieć
0 niej: była piękną, młodą dziedziczką.
Teraz najlepsze lata miała już za sobą, jej majątek prze
padł, a między nią a lordem Devane'em istniała przepaść
nie do pokonania. Bardzo nad tym bolała. Przypomnia
Å‚a sobie, jak przypochlebiano siÄ™ jej przeciwnikowi w cza
sie wieczorku muzycznego u Pembertonów. W wieku trzy
dziestu lat był jeszcze atrakcyjniejszy niż dawniej i lubiany
nie tylko przez jej zaślepionego ojca. Jego londyńska rezy
dencja prezentowała się nadzwyczaj okazale, a służba naj-
wvrazniej przywykła do odprawiania gości, którzy nie by-
I wystarczająco dostojni. Rachel była tak przygnębiona, iż
uznała, że ochmistrz darzy ją osobistą niechęcią, chociaż
w innych okolicznościach oceniłaby, że po prostu wypeł
nia obowiązki. Przyszło jej jednak do głowy, że nie prosiła
o poczęstunek; była to miła inicjatywa ze strony życzliwe
go ochmistrza.
Po długich rozmyślaniach doszła do wniosku, że i tak
traktowano ją tu lepiej, niż na to zasługiwała. Zrobiło się
bardzo pózno i było oczywiste, że pan domu nie wróci na
kolację. Ochmistrz mógł poprosić ją o opuszczenie rezy
dencji, jednak tego nie zrobił.
W miarę upływu czasu coraz częściej nachodziła ją
ochota, by stąd odejść. Czekanie wydawało się bezcelowe,
jednak rezygnacja również nie była dobrym rozwiązaniem.
Gdyby nawet uciekła, Connor i tak dowiedziałby się o jej
zuchwałym wtargnięciu do domu.
Wpadła tu jak burza, zmęczona, w nieświeżym ubraniu,
i zachowała się jak stara jędza, mając nadzieję, że pokaże
hrabiemu, iż nie zamierza się dla niego starać, ponieważ
nie jest tego wart. Na takie wybryki mogła sobie pozwolić
dziewczynka w wieku Sylvie, ale nie dojrzała kobieta. Stra
ciła ponad dwie godziny, które mogła poświęcić na coś po
żytecznego. Na kąpiel, posiłek, drzemkę. Ziewnęła, czując,
że zamykają jej się oczy...
W głowie pojawiły się jakieś złośliwe duchy, powoli
wdarły się do jej snu. Chciała dzielić radość z Isabel, śmiać
się, rozmawiać z Isabel i z nią być.
Isabel uniosła ręce i rozcapierzyła palce w geście zapro
szenia. To nie było pożegnanie. Rachel poczuła dotknięcie
jej dłoni na policzku. Potrzebowała pocieszenia, ponieważ
wkrótce siostra znów wyjedzie... Będzie dla niej stracona...
Pojedzie daleko, bardzo daleko. Wdzięczna twarzyczka Isa
bel, okolona długimi jasnymi włosami oddalała się... zni
kała, choć Rachel łamiącym się głosem prosiła, by siostra
nie zostawiała jej samej...
Miała ochotę uścisnąć te ręce, cieszyć się bliskością
siostry, jednak zapach wody kolońskiej wyrwał ją ze sta
nu odrętwienia. Wyprostowała się na krześle i przerażo
na opadła na oparcie. Zaspana, jak przez mgłę zobaczy
ła przed sobą męską twarz. W pewnej odległości od niej
majaczyły sylwetki dwóch innych mężczyzn. Zamrugała
powiekami, czując wstyd i zakłopotanie. Wciąż dręczyły ją
wizje ze snu. Zamknęła oczy, bojąc się konfrontacji z rze
czywistością.
Kiedy znów popatrzyła przed siebie, rozpoznała dwóch
świadków swojej klęski, stojących za lordem Devane'em.
Niski, starszawy ochmistrz rozmawiał z Jasonem Daven-
portem, który przyglądał się jej bardzo uważnie. Poczu
ła gwałtowny ucisk w żołądku. W przypływie panicznego
strachu próbowała się unieść, lecz miała tak zesztywniałe
nogi, że musiała złapać się oparcia krzesła, by nie upaść.
Siedzący obok niej Connor wstał i mocno chwycił ją za
ramiona.
Dotarły do niej pierwsze słowa wypowiedziane z mięk
kim irlandzkim akcentem.
- Chodz, musisz już wracać do domu, Rachel...
- Która godzina? - wychlipała.
-Wpół do drugiej...
- Wpół do drugiej? - powtórzyła jak echo - Wróciłeś
bardzo pózno - oskarżyła go niemal szeptem.
- Wiem, przepraszam - uspokajał ją aksamitnym głosem.
Potem przyciągnął ją do siebie i otoczył ramieniem, tak
że wkrótce, czując jego bliskość, przestała się trząść na ca
łym ciele. Idąc do wyjścia, miała wrażenie, że unosi się nad
parkietem. Wiedziała, że towarzyszy im ochmistrz, któ-
ry otworzywszy drzwi, kolejny raz przyjrzał się jej bardzo
uważnie. Po chwili zaczęła schodzić ze schodów, z ulgą
wdychając rześkie, nocne powietrze.
Kiedy wracała do domu, czując lekkie kołysanie powozu,
Connor usiadł obok i przytulił ją do siebie. Zasypiała i bu
dziła się z głową opartą o jego tors. Co dziwne, wydawało
jej się to całkowicie naturalne.
Rozdział ósmy
- Mam nalać herbaty, panienko Rachel?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]