[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marin poczuła w gardle gorzki smak. Zebrało jej się na mdłości. Przełknęła głośno
i wycedziła przez zaciśnięte zęby:
- Jak pani śmie w ten sposób do mnie mówić? Nie mam zamiaru dłużej tego słu-
chać!
- Wielka szkoda, bowiem dopiero teraz mamy wspólny temat do rozmowy. - Usta
kobiety wykrzywił lubieżny uśmieszek. - W łóżku jest jak marzenie, nieprawdaż? - Na-
chyliła się do Marin i zniżyła głos. - On doskonale wie, jak sprawić, by kobieta się wiła,
wyła i płonęła z rozkoszy. Jestem pewna, że szczodrze nagrodził cię za to, że byłaś taką
grzeczną dziewczynką.
Z ust Diany wydobył się głośny, piskliwy śmiech.
- Skoro jednak jesteś dziś w stanie się poruszać, skarbie, to znaczy, że Jake ubiegłej
nocy nie był w zbyt, powiedzmy, frywolnym nastroju.
Marin znowu zemdliło. Miała wrażenie, że słowa Diany wyżerają jej wnętrzności
niczym kwas. Uniosła jednak głowę i oświadczyła:
- Jest pani wulgarna. Wulgarna i nieludzko podła.
- A ty, panno Wade, jesteś głupiutka i naiwna - odparowała Diana. - Przez miesiąc
będziesz jego zabaweczką. Na więcej nie licz. On bardzo szybko się nudzi.
- Na więcej nie liczę - odrzekła Marin głuchym głosem, który wypłynął z głębi
czarnej dziury wirującej w jej wnętrzu. - Dziękuję za troskę. Żegnam, pani Halsay.
Wyminęła ją, przemaszerowała przez pusty salon i zeszła schodami na dół do toa-
lety przy szatni. Zamknęła drzwi na zasuwę, nachyliła się nad umywalką i poddała się
torsjom. Miała wrażenie, że wypluwa swoje serce, z którego zostały już tylko krwawe
strzępy.
Kiedy mdłości minęły, przemyła twarz zimną wodą. Spojrzała w lustro. Podkrążo-
ne, zamglone oczy; skóra dziwnie rozświetlona, blada, niemal przezroczysta; usta opuch-
nięte od pocałunków. Nic dziwnego, że Diana wszystko wyczytała z mojej twarzy, po-
myślała z goryczą i odrazą do samej siebie.
Wszystkie słowa Diany były tak piekielnie bolesne, ponieważ wszystkie były
prawdziwe. Myślałam, że jestem taka sprytna i mądra! Udawałam, że udaję, ukrywając
prawdziwe uczucia. Ale jedynie okłamywałam samą siebie. Przez cały czas wszyscy do-
okoła się ze mnie śmieli. Jestem żałosna! - zawyła w duchu, czując, jak w jej piersi
wzbiera szloch.
W jadalni na szczęście nie było nikogo. Na stole stał dzbanek świeżo zaparzonej
kawy. Całą filiżankę gorącego płynu wypiła niemal duszkiem. Na dworze był piękny,
ciepły dzień, a ona dygotała z zimna.
Ktoś wszedł do pomieszczenia. Po chwili poczuła na swoich biodrach silne dłonie.
Twarde, znajome ciało przywarło do jej pleców.
- Dlaczego uciekłaś? - Pocałował ją w szyję. - Nie mogłam spać. - Powinnaś mnie
była obudzić. Znam niezawodne lekarstwo na bezsenność - mruknął zmysłowym tonem
prosto do jej ucha.
Wyswobodziła się z jego objęć.
- Kiedy możemy stąd wyjechać?
- Planowałem po lunchu, ale możemy wcześniej, jeśli masz takie życzenie.
- Tak. Mam już dość tego miejsca - poskarżyła się nieco drżącym głosem.
- Szczerze mówiąc, ja też. - Uśmiechnął się do niej ciepło. - Idź się spakuj, a ja
pójdę się pożegnać z Grahamem.
Po kwadransie była już gotowa do odjazdu. Stała w oknie, wpatrując się w ogród.
Do jej pokoju zajrzał Jake.
- Daj mi pięć minut, kochanie. Spakuję się i ruszamy w drogę. Dobrze?
Skrzywiła się, słysząc, jak się do niej zwrócił. Łzy w jej oczach zamieniły ogród w
rozmazane barwne plamy.
- Dobrze - odparła cicho, głosem jak echo, wiedząc, że nic, absolutnie nic nie jest
dobrze.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Z każdą sekundą oddali się od Queens Barton, od domu Diany Halsay, lecz Marin
nie czuła spodziewanej ulgi. Co chwila zerkała na zaciśnięte na kierownicy ręce Jake'a,
które z taką wprawą i łatwością kierowały autem. Tak samo jak mną ubiegłej nocy, po-
myślała z bólem. Z taką samą precyzją jego dłonie dotykały jej ciała, podniecając je,
wywołując w nim dokładnie takie reakcje, jakich chciał. Pragnęła tego, o tak, piekielnie
tego pragnęła! Pokazał jej raj na ziemi. Lecz te magiczne chwile zostały zbrukane, odarte
z pięknej iluzji. Prawda była brutalna i brzydka. Zrobił to z litości i z obowiązku. W
chwilach, kiedy ona przestawała cokolwiek udawać, on nadal odgrywał swoją rolę.
- Podrzucę cię do apartamentu, żebyś spakowała resztę swoich rzeczy, i za godzinę
lub dwie wpadnę po ciebie, dobrze?
- Co masz na myśli? - zdziwiła się.
- Mieszkam w innej dzielnicy, kochanie. W Chelsea. Chyba nie chcesz powiedzieć,
że wolisz przyjechać do mnie autobusem?
- Po co miałabym do ciebie przyjeżdżać?
Jake zwolnił, zjechał na pobocze i zatrzymał wóz, Odpiął swój pas i spojrzał jej
głęboko w oczy.
- Pomyślałem sobie... To znaczy, miałem nadzieję, że wprowadzisz się do mnie. -
Uśmiechnął się niepewnie. - Nie możemy zamieszkać w moim firmowym apartamencie
we trójkę: ja, ty i Lynne. Wyobraź sobie tę kolejkę do łazienki każdego ranka - zaśmiał
się łagodnie.
„Przez miesiąc będziesz jego zabaweczką. Na więcej nie licz".
Znowu skręcała się w środku z bólu na wspomnienie tych słów Diany. Słów tak
potwornie bolesnych, ponieważ prawdziwych. Nie, nie będę jego zabaweczką nawet
przez jeden dzień, zdecydowała w duchu.
- Miałabym z tobą zamieszkać, ponieważ spędziliśmy jedną wspólną noc? - Pokrę-
ciła głową. - To już przeszłość. Mam własne życie, do którego zaraz wrócę. Nie mam
zamiaru z nikim się wiązać. Nawet na krótką chwilę. To koniec.
Rysy jego twarzy stężały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]