[ Pobierz całość w formacie PDF ]
latarni . Po ród ska migoce wiate ko. Wiem, e to on, odosobniony w wi zieniu, na które sam si
skaza . Nie mog tu zosta . Ani godziny d u ej. Temu koszmarowi musimy przeciwstawi si
razem i tylko razem. A je li w tej walce przyjdzie zgin , to te powinni my zgin razem.
Ma o mnie obchodzi, czy ten ob d b dzie trwa jeden dzie wi cej, czy jeden dzie mniej.
Jestem przekonana, e cie nie da nam spokoju. Jeszcze jeden taki tydzie jak ten ostatni by by
ponad moje si y. Moje sumienie jest czyste, a moja dusza pogodzona sama z sob . Strach, który
odczuwa am wcze niej, ust pi teraz miejsca zm czeniu i brakowi nadziei.
Jutro, podczas gdy ca e miasteczko bawi si b dzie na rynku na balu maskowym,
poszukam w porcie jakiej ódki i pop yn do niego. Nie obchodz mnie konsekwencje. Gotowa
jestem je ponie . Wystarczy mi, e b d u jego boku, e b d mog a s u y mu pomoc , do
samego ko ca.
Co mi podpowiada, e by mo e mamy jeszcze jak szans , by znowu zacz y
normalnie, szcz liwie, spokojnie. Niczego wi cej nie pragn
Odg os rzuconego o szyb kamyczka wyrwa Irène z lektury. Zamkn a pami tnik i
wyjrza a przez okno. Ismael czeka na ni przy drodze do lasu. Gdy wk ada a gruby we niany
sweter, ksi yc powoli chowa si za chmury.
* * *
Irène bacznie przyjrza a si matce ze szczytu schodów. Simone, nie pierwszy zreszt raz,
zapad a w sen, siedz c w swym ulubionym fotelu, przy oknie wychodz cym na zatok . Na podo ku
sukni le a a ksi ka, a okulary do czytania zsun y si z nosa Simone i zwisa y na a cuszku
niczym przewrócone na górce saneczki. W k cie drewniane radio z rze bionymi motywami
secesyjnymi szepta o kolejny odcinek mro cego krew w y ach serialu kryminalnego. Maj c
nadziej , e szmer radia przyt umi jej kroki, Irène przemkn a na paluszkach przed matk i wesz a
do kuchni, z której mo na by o wyj do ogrodu na ty ach. Ca a operacja trwa a nie d u ej ni
pi tna cie sekund.
Ismael czeka na ni , ubrany w skórzan kurtk , robocze spodnie i buty, które wygl da y
tak, jakby przeszed w nich do Stambu u i z powrotem, i to nie jeden raz. Nocna bryza nawiewa a
zimn mg nad zatok , rozwieszaj c nad lasem mleczne girlandy.
Irène zapi a sweter a pod sam szyj i w odpowiedzi na pytaj ce spojrzenie ch opca
przytakn a tylko w milczeniu. Nie zamieniwszy ani s owa, weszli na cie k prowadz c w g b
lasu. W ciemno ciach rozbrzmiewa y niepokoj ce, tajemnicze d wi ki. Ga zie poruszane wiatrem
zag usza y ryk fal rozbijaj cych si o klif. Irène sz a z Ismaelem przez ciemn g stwin . Zza
zwa ów p dz cych po niebie chmur od czasu do czasu wygl da ksi yc, spowijaj c drzewa
upiornym, pulsuj cym poblaskiem. W po owie drogi Irène wzi a Ismaela za r k i nie wypuszcza a
jej a do chwili, gdy wyros a przed nimi masywna bry a Cravenmoore.
Na znak ch opca zatrzymali si za pniem drzewa miertelnie ranionego piorunem. Na kilka
sekund ksi yc rozdar g st kurtyn aksamitnych chmur. Jego promienie pad y na elewacj
Cravenmoore, wydobywaj c z ciemno ci reliefy i wie yczki rezydencji przypominaj cej
chimeryczn , z owrog katedr zagubion w sercu zakl tego lasu. Potem ulotna wizja zgas a i
trójk t z ocistego wiat a rozla si u stóp budowli. W g ównych drzwiach ukaza a si posta
Lazarusa Janna. Fabrykant zamkn za sob drzwi, zszed po schodach i skierowa swe kroki na
cie k biegn c skrajem lasu.
- To Lazarus. Wychodzi na swoj conocn przechadzk - wymamrota a Irène.
Ismael przytakn bez s owa i przytrzyma dziewczyn , nie spuszczaj c z oka fabrykanta
zabawek, który szed teraz w stron lasu, prosto na nich. Irène spojrza a pytaj co na Ismaela.
Ch opak westchn i nerwowo rozejrza si wokó . Kroki Lazarusa rozbrzmiewa y coraz bli ej.
Ismael chwyci Irène za rami i popchn j w stron pnia martwego drzewa.
- Do rodka. Szybko - wyszepta .
We wn trzu pnia unosi si ci ki zapach wilgoci i zmursza ego drewna. Z zewn trz, przez
niewielkie otwory na ca ej d ugo ci martwego pnia, s czy o si md e wiat o, rysuj c co na kszta t
wietlnej drabiny wspinaj cej si a pod sklepienie tej niby-pieczary. Irène spojrza a w gór . Ciarki
przesz y jej po plecach. Dwa metry nad sob ujrza a rz d l ni cych punkcików. Oczy. Z jej gard a
wyrwa si niemy krzyk - Ismael zd y zas oni jej usta d oni . Ch opak trzyma j mocno, nie
pozwalaj c jej wyswobodzi si z u cisku.
- To tylko nietoperze, na lito bosk . Sied spokojnie - szepn jej do ucha.
Kroki Lazarusa okr y y pie i skierowa y si w g stwin .
Ismael nie zdj r ki z ust Irène, dopóki kroki fabrykanta zabawek nie umilk y zupe nie.
Niewidzialne skrzyd a nietoperzy poruszy y si w ciemno ci. Irène poczu a na twarzy zimny
powiew i kwa ny odór zwierz t.
- A my la em, e nie boisz si nietoperzy - powiedzia Ismael. - No dobra, idziemy.
Irène posz a za nim przez ogród Cravenmoore. Obeszli rezydencj , chc c dosta si do niej
od ty u. Irène ca y czas powtarza a sobie, e nikogo nie ma w domu. Nikt nie mo e ich
obserwowa , to tylko z udzenie.
Dotarli do skrzyd a s siaduj cego z dawn fabryk zabawek i stan li przed drzwiami, które,
jak im si wydawa o, prowadzi y do warsztatu albo sali monta owej. Ismael wyj z kieszeni
scyzoryk i otworzy go. Ostrze zab ys o w ciemno ci. Ch opiec wpierw delikatnie dotkn zamka
palcami, a pó niej wsun ko cówk ostrza.
- Odsu si troch . Potrzebuj wi cej wiat a.
Irène cofn a si kilka kroków. Spróbowa a przebi wzrokiem panuj ce w fabryce zabawek
ciemno ci. Szyby zdawa y si przydymione wieloletnim opuszczeniem i nie sposób by o dostrzec,
co kryje si za nimi.
- No dalej, dalej - mamrota pod nosem Ismael, mocuj c si z zamkiem.
Irène spojrza a na niego, staraj c si nie zwraca uwagi na wewn trzny g os, który mówi
jej, e w amywanie si na teren cudzej posiad o ci nie jest najlepszym pomys em. W ko cu zamek
ust pi z cichutkim trzaskiem. U miech rozja ni twarz Ismaela. Drzwi uchyli y si na kilka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]