[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z browaru, który mijając pogrzeb tym swoim samochodem ciężarowym na gaz
drzewny, zatrzymał się pośrodku ulicy tuż przed krzyżem na przedzie konduktu
pogrzebowego i zawołał:
 Panie Józefie, chyba w tych kotłach nie ma właściwego ciśnienia!
I stryjcio Pepi, czarny niczym diabeł, wyskoczył za kabinę, odśrubował po-
krywy, a kiedy orszak pogrzebowy ominął pragę i przechodził obok niej z grającą
smutnie orkiestrą, stryjaszek Pepi uderzył drągiem o ściany kotła, szofer zaś 
tak jak to już on potrafi  włączył i wyłączył silnik. . . i rozległ się ogłuszają-
cy wystrzał, z obu kotłów na bukowe kostki buchnął czerwony pył i w powietrze
uniosły się sadze i dym, nawet sam szofer się przestraszył, bo praga przysiadła na
tyłku, stanęła dęba i beczki potoczyły się na stryjcia, ledwie zdążył uskoczyć pod
135
dach kabiny, a ciężarówka opadła z powrotem na przednie koła, zupełnie jak koń
na biegunach.
A ja i Krzesalek staliśmy z Poupą przy okienku piwnicy magistratu. Poupa
przed krótką chwilką wystrzelił malutki śrut z wiatrówki, i kiedy tak patrzyliśmy
z mroku piwnicy na pełną słońca ulicę, przeraziliśmy się tego, co spowodował
jeden śrut z wiatrówki. Nad karawan wystrzelił dym i iskry niczym z komina
transatlantyckiego parowca, pogrzebowe konie spłoszyły się i zaczęły galopować,
śpiewacy uciekali przed końmi, a pogrzebowi goście przyspieszyli kroku, aby
utrzymać odpowiednią odległość. Tak bardzo baliśmy się w tej piwnicy magi-
stratu, że Poupa zakopał swoją wiatrówkę w węglu. A kiedy kondukt pogrzebowy
zniknął, zobaczyliśmy tam samochód ciężarowy, z rury wydechowej rozległy się
dwa przerazliwe strzały, a stryjaszek Pepi w osmalonej kurtce stał nad kotłami na
gaz drzewny, palił mu się daszek czapki, ale stryjaszek Pepi wołał:
 I znów austriacki żołnierz odniósł sławne zwycięstwo!
W ranek Bożego Ciała zadzwonił kierownik restauracji z Domu Katolickie-
go, że skończyło mu się piwo. Wobec tego szofer załadował beczki i wraz ze
stryjciem przyjechali na rynek, gdzie stały zwrócone we wszystkie strony świata
małe ołtarzyki, takie altanki ze świeżo naciętych brzózek, restaurator kazał, żeby
samochód wjechał aż na chodnik, aby nie przeszkadzać uroczystej procesji.
A procesja wyszła już z kościoła, chłopcy i dziewczynki na czele nieśli setki
koszyczków ozdobionych kwiatami i kolorową bibułką i sypali płatki róż i piwo-
nii, orkiestra grała, a pośrodku procesji ksiądz dziekan pod baldachimem niósł
monstrancję, ten baldachim podtrzymywali na drążkach czterej grubi katolicy,
piersi mieli przewiÄ…zane szarfami i kroczyli w rytm muzyki, a za baldachimem
podążali wierni, wszyscy w odświętnych ubraniach i każdy trzymał w palcach
wiązankę kwiatów. Kiedy dobiegło końca nabożeństwo przy drugim ołtarzu, wier-
ni  panował taki dziwny zwyczaj  podczas gdy odziane w błękit i biel dzieci
z wolna się już oddalały, a więc wierni rzucali się na te brzózki i widziałem, jak
taka altanka pada, jak wierni rwą brzozowe gałązki, łamali doszczętnie brzózki
i ułożywszy z gałązek bukieciki doganiali procesję, zostawiając za sobą w całym
tym brzozowym zagajniku spustoszenie niczym jakaÅ› wichura.
Idąc w procesji już z daleka widziałem, jak stryjaszek Pepi toczy po lega-
rze beczki wprost do piwnicy, widziałem na ciężarówce wesołego szofera, który
przygotowywał właśnie ostatnią beczkę.
Procesja zatrzymała się przy Domu Katolickim, panienki w bieli obskakiwa-
ły księdza dziekana, który postawił monstrancję na ołtarzu, skłonił się głęboko
i zaczął odprawiać krótką mszę świętą. Sypałem płatki kwiatów, a kiedy procesja
ruszyła do ostatniego ołtarza i ksiądz dziekan szedł znów pod baldachimem, wier-
ni zaś rzucili się na brzózki, spostrzegłem, że szofer siedzi już w kabinie i szepcze
coś stryjciowi, po czym stryjaszek wskoczył na samochód i odśrubowawszy po-
krywę pogmerał hakiem w kotle. I kiedy tam tak grzebał we wnętrznościach, za-
136
palił się gaz i pył węglowy, i potężny wybuch wstrząsnął rynkiem, a w powietrze
nad brzozowy zagajnik wokół ołtarza wzbił się obłok, który się zajął. I panienki
w bieli, i chłopcy w niebieskich ubrankach padli na koszyczki i płatki kwiatów,
koszyczki porwane siłą podmuchu toczyły się po placu, podskakiwały jak żywe,
cały ten brzozowy zagajnik zwalił się na wiernych, a podmuch zerwał baldachim
z drążków, baldachim uniósł się jak balon, żeglował przez chwilę nad rynkiem
niczym latający dywan perski, po czym opadł na stryjaszka i przykrył go nad
otwartym kotłem na gaz drzewny.
Jedynie ksiądz dziekan, dzięki temu, że był taki ciężki i trzymał się monstran-
cji, jedynie on stał, nadał trzymał się monstrancji i czekał, aż opadną sadze, pył
i dym.
Szofer dodał gazu, po czym szybko ujął i dwa wystrzały z rury wydechowej
niczym dwie kropki zamknęły to uroczyste Boże Ciało. Stryjaszek Pepi wolną
ręką wygrzebał się spod baldachimu. Kiedy opadł dym, podnieśli się muzykanci,
których wybuch powalił na chodnik, ale mosiężne instrumenty nadal przyciska-
li do piersi. Stryjaszek Pepi wygrzebał się spod baldachimu, stał z hakiem nad
dymiącym kotłem i wołał:
 I oto raz jeszcze austriacki żołnierz cesarza pana okazał się zwycięzcą!
Tego samego popołudnia, kiedy samochód ciężarowy przywiózł piwo do go-
spody  U Wejwodów , a restaurator pan Wejwoda poczęstował szofera i stryjcia
gulaszem z kozy, obaj najadłszy się wsiedli do kabiny ciężarówki. I szofer, któ-
ry  jako że było już popołudnie  był zmęczony toczeniem beczek i smutny,
nagle się uśmiechnął. Z oddali słychać było śpiew żołnierzy niemieckich, którzy
wracali z ćwiczeń do koszar, kompania elewów hanowerskiej szkoły oficerskiej,
słychać było uderzenia o bruk ich wysokich butów, śpiewali pieśń wojskową. Szo-
fer próbował włączyć silnik, ale motor nie zapalił.
 Panie Józefie  powiedział  trzeba będzie dorzucić kostek. I porządnie
kocioł przeczyścić!
Kompania hanowerskiej szkoły oficerskiej zbliżała się od strony piekarni Ku-
licha, Stryjaszek Pepi odśrubował pokrywę, a żołnierze zaczęli śpiewać:
Die Fahne hoch. . .
SA marschiert. . .
Kiedy przechodzili obok ciężarówki, stryjaszek pogmerał hakiem, tak jak mu
kazał szofer, i znów w kotle zapalił się gaz, i w powietrze nad maszerującą ko-
lumnę wzbił się rudy obłok, zajął się w powietrzu i rozprysnął, i opadał sadza-
mi i pyłem węglowym na żołnierzy, którzy padali na bruk, rozbiegli się i raz po
raz przypadając do ziemi skokami skryli się za samochodem ciężarowym, wśród
dymu rozlegały się komendy wojskowe, przechodnie umykali ulicą, wbiegali do
137
bram domów i do sklepów, a kiedy dym opadł i dowódca kompanii z wyciągnię-
tym rewolwerem skoczył na stopień przy kabinie i otworzył gwałtownie drzwicz-
ki, siedział tam kierowca z obu rękami na kierownicy, a kiedy ujął gazu, a potem
pospiesznie go dodał, z rury wydechowej rozległy się dwa potężne wystrzały, do-
wódca kompanii znowu padł na ziemię i kryty burtami samochodu pełzł do swoich
żołnierzy, chowających się za tylnymi kołami.
W końcu żołnierze podjęli decyzję: zerwali się, szybko okrążyli stryjaszka Pe-
pi i wymierzyli w niego broń, a on stał za kabiną, hakiem gmerał w kotle, po czym
wziął worek i zaczął sypać bukowe kostki do czarnych wnętrzności blaszanych
kotłów, a potem zamknął pokrywę, dokręcił śruby i zameldował:
 Melde gehorsam, fertig.
Kompania hanowerskiej szkoły oficerskiej ustawiła się w czwórki, żołnierze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl