[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czyrnech, który do walki już zdolny nie był, widząc, że nie odzywa się nikt, zaczął:
 Mnie już za jedno, który dzień będzie mi ostatni. Ale dziatek i niewiast żal. Trzeba
zwycięzcę o miłosierdzie prosić, gdy sił nie ma bronić swoich przed wojackim rozpasaniem.
 Pomiłuje to nam, gdyśmy drwili z niego?  rzucił Tworysz.
 Niech nasze gardła wezmie. Ale niewiasty i dzieci nic niewinne.
 Ktoże do niego pójdzie, gdy zanim dojdzie, gardło da?
 Za jedno mi, gdzie je dam. Pójdą ja.
Bolko, który zatrzymał się, by skupić ludzi koło siebie i uderzyć na rynek, gdzie
spodziewał się rozpaczliwego oporu, ze zdziwieniem ujrzał, jak ciągnie stamtąd ku niemu
gromada ludzi. Nie byli to jednak woje. Na czele kroczył rosły starzec, z kosturem jeno w
ręku, za nim zaś o kilkanaście kroków trwożnie sunął tłum niewiast i dzieci. Zbliżywszy się
starzec ukląkł i wyciągając ręce, zaczął:
 Mówią, że litość bez sprawiedliwości jest szaleństwem. Ale okrucieństwem jest
sprawiedliwość bez litości. Oto my, mężowie, głowy ci nasze oddajemy, byś zuchwałych
pokarał, jako zasłużyli, a miłosierdzie miał nad tymi, co niczemu niewinni.
Ręką wskazał na szlochający za nim tłum. Książę przystąpił do starca i podnosząc go
odparł:
 Przyszedłem panować, nie mordować, jakom raniej przez posła rzekł. Zuchwałym
pokazałem siłę, pokornym łaskę okażę.
Natychmiast polecił otrąbić zakończenie walki i druhów rozesłał po grodzie z rozkazem
zaprzestania rabunku i rzezi, sam zaś na czele starszyzny szedł do radnego domu w rynku,
hołd i przysięgę wierności odebrać. Zewsząd ściągał tłum, uradowany, że dzięki
wspaniałomyślności zwycięzcy nie tylko głowy unieśli całe, ale ponad spodziewanie i
majętności ich książę oszczędzać kazał, a woje, pomni doświadczenia z Kołobrzegu, nie
ważyli się wbrew zakazowi łupić. Białogrodzianie zresztą sami, w dowód wdzięczności,
naznosili tyle darów, że starczyło na sowite wynagrodzenie dla wojska i nagrody dla
walecznych, a wiadomość o postępku Bolesława wichrem rozniosła się po Pomorzu.
Rycerstwo spodziewało się zaznać w mieście wygód i wypoczynku po trudach i
niewczasach, ale książę postanowił kończyć szybko, bo inne sprawy wzywały go do kraju.
Jeno wyspać się do syta zezwolił, a już nazajutrz ładowano sprzęt oblężniczy na tratwy i
łodzie, którymi piesze wojska pod wodzą Skarbimira Prośnicą spłynąć miały pod Kołobrzeg,
gdy tymczasem książę z jazdą iść miał prawym brzegiem i tym razem na ziemne umocnienia
koło Ujścia od strony morza uderzyć. Na zaskoczenie liczyć nie mógł, ale siły wiódł
dostateczne, by zgnieść opór. Z żalem wspominał Bogusława: nie zaśpiewa on już swojej
pieśni, którą na zdobycie Kołobrzegu ułożył. I smutno było bez wesołka.
XI. BOGUSAAWOWA PIEZC
Wesołkowi natomiast wcale nie było smutno. Rano obudził się, zziębnięty i ze
zdrętwiałymi rękoma, ale pomyślawszy, że dzięki jego podstępowi i Wszebor, zgoła się tego
nie spodziewając, nie lepiej noc spędził, roześmiał się głośno.
W tej chwili otworzyły się drzwi i dojrzała, hoża niewiasta zapytała:
 A ty z czego się śmiejesz, młodziku?
 Z tego, że ci, co mnie ścigali, też nie lepiej się mają niż ja.
 yle ci?  rzuciła.
Usiłowała zachować się obojętnie, ale spojrzenie jej zdradzało, że się jej jeniec podoba.
Bogusław odparł:
 yle, nie zle. Ale nudno samemu. Zarumieniła się i powiedziała z udaną surowością:
 Pstro masz w głowie. Raczej o tym myśl, co z tobą będzie.
 Co ma być? Niech jeno z waszym książęciem pogadam, ucztę dla mnie wyprawi. A
zjadłbym coś ciepłego i dużo. Anim wczoraj miał czas co do gęby włożyć.
 Zjadłbyś? Tedy poczekaj. Nie zabronili jeść dawać.
Wyszła, a Bogusław byłby ręce zatarł, gdyby miał wolne. Trzeba i z tym coś poradzić.
Gdy nadeszła z polewką i plackiem, udał, że łyżki w ręku utrzymać nie może:
 Ze szczętem mi ręce zdrętwiały. Chyba jako pies będę z miski chłeptał.
 Poczekaj, pomogę.
 A nie zdjęlibyście mi więzów?
 Nie lza  odparła i biorąc łyżkę zaczęła go karmić.
Uśmiechnął się do niej przymilnie i rzekł:
 %7łebym ręce miał wolne, tobym was uściskał.
 Ty zberezniku. Bez mała matką twoją mogłabym być.
Zerwała się i uciekła. Zaśmiał się i wziął się do placka. Jeśli niewiasta wróci, znaczy, że
wzięła przynętę.
Nie przyszła jednak, natomiast dopiero wieczorem stary, mrukliwy dziad przyniósł
posiłek. Bogusław pomyślał, że zbyt obcesowo zaczął z niewiastą, i próbował rozruszać
starego. Zagadnął:
 Kiedy mnie przed księciem stawicie? Nie po tom tu jechał, byście mnie w więzach
trzymali.
 Nie wiem, po coś jechał. A książę ważniejsze teraz ma sprawy na głowie.
 Boi się Bolkowej napaści? Właśnie o tym chciałem z nim gadać.
 Powiem, gdzie należy  mruknął dziad i wyszedł, zamykając starannie komórkę.
Bogusław zdołał trochę rozluznić więzy, tak że nie uwierały. Nie był natomiast już tak
wesoły jak z rana. Zaczynały go nachodzić wątpliwości, czy niewola skończy się tak rychło i
pomyślnie, jak sądził zrazu. Książę zabawić się może pod Białogrodem, a jeśli tam siły
wytraci, zdobycie Kołobrzegu gotów odłożyć.
Nazajutrz też, obudziwszy się rano, nie miał ochoty do śmiechu, tym mniej, że nikt się
nie zjawił do południa. Obiad przyniósł ten sam dziad, a zagadnięty burknął jeno; [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl