[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zepchnąć Alana z urwiska. Po co miałby to robić? Nie znał go nawet, spotkali się tylko raz, tutaj, na
lunchu. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Brak motywu.
- Ale ktoś jednak go zepchnął - twardo przypomniała Frankie.
Przez twarz Moiry przemknął cień.
- Nie wiem - rzekła niezdecydowanie.
- Niech pani posłucha, chcę opowiedzieć Frankie to, co pani mi mówiła. O pani obawach.
Moira odwróciła głowę.
- Skoro pan chce. Ale zdaję sobie sprawę, że to wszystko brzmi melodramatycznie i zakrawa
na histerię. Nie uwierzyłabym nawet sama sobie.
I rzeczywiście, pozbawiona emocji relacja, w scenerii spokojnego angielskiego pejzażu,
sprawiała wrażenie całkowicie nierealnej.
Moira podniosła się gwałtownie.
- Naprawdę czuję, że zachowywałam się głupio - powiedziała, a wargi jej drżały. - Proszę nie
zwracać uwagi na to, co mówiłam, panie Jones. To tylko nerwy. Muszę już iść. Do widzenia.
Oddaliła się spiesznie. Bobby się poderwał, żeby za nią pobiec, ale Frankie usadziła go.
- Zostań tutaj, tumanie, ja się nią zajmę.
Podążyła w ślad za Moira. Za parę minut była z powrotem.
- No i co? - spytał niespokojnie.
- Wszystko w porządku. Uspokoiłam ją. Nie można tak wywlekać czyichś wewnętrznych lęków
przy trzeciej osobie. Obiecałam jej, że wkrótce spotkamy się znowu we trójkę. No, a teraz, kiedy jej
już nie ma, opowiedz mi wszystko.
Bobby zdał jej relację. Frankie słuchała uważnie.
- To pasuje do dwóch moich obserwacji. Po pierwsze, kiedy wróciłam z Londynu, natknęłam
się na Nicholsona trzymającego Sylvię Bassington-ffrench za ręce. Gdybyś widział, jak na mnie
popatrzył! Gdyby spojrzenie mogło zabijać, byłby ze mnie zimny trup.
- A ta druga sprawa?
- Po prostu przypadek. Sylvia opowiadała mi, że fotografia Moiry zrobiła wielkie wrażenie na
jakimś gościu w ich domu. To musiał być Carstairs. Rozpoznał osobę na zdjęciu, pani Bassington-
ffrench mu powiedziała, że to żona Nicholsona, a to wyjaśnia, jak ją odnalazł. Ale posłuchaj Bobby,
prawdę mówiąc nie rozumiem, gdzie tu jest miejsce dla Nicholsona. Dlaczego miałby chcieć się
pozbyć Alana Carstairsa?
- Myślisz, że to on, a nie Roger Bassington-ffrench? To byłby chyba nadzwyczajny zbieg
okoliczności, gdyby obaj byli w Marchbolt tego samego dnia!
- No, wiesz, przypadki się zdarzają. Ale nie widzę motywu. Czyżby Carstairs był na tropie
Nicholsona jako przywódcy bandy przemytniczej? Czy też twoja nowa przyjaciółka stanowiła motyw
morderstwa?
- Może w grę wchodzą oba motywy naraz - zaproponował Bobby. - Dowiedział się o spotkaniu
Carstairsa ze swoją żoną i mógł pomyśleć, że go wydała.
- To już jest jakaś możliwość. Ale przede wszystkim musimy iść do Rogera Bassington-
ffrencha. Jedyna okoliczność, przemawiająca przeciwko niemu, to sprawa fotografii. Jeżeli uda mu
się to wyjaśnić zadowalająco...
- Chcesz mu wszystko wyjawić? Frankie, czy to rozsądne? Przecież, jeśli to on jest czarnym
charakterem, a za takiego uznaliśmy go przedtem, to znaczy, że odkrywamy przed nasze wszystkie
karty!
- Niezupełnie, jeżeli zrobimy to tak, jak zamierzam. Pamiętaj, że sprawia wrażenie szczerego i
bezpośredniego pod każdym względem i wydaje się stać poza wszelkimi podejrzeniami. Może to nie
jest kamuflaż, tylko po prostu niewinność. Jeżeli uda mu się wyjaśnić sprawę zaginięcia fotografii (a
będę mu się uważnie przyglądać w czasie rozmowy i dostrzegę najlżejsze wahanie czy zakłopotanie),
a więc jeżeli uda mu się to wyjaśnić - zyskamy cennego sojusznika.
- Co masz na myśli?
- Zastanów się. Jeżeli chociaż cień prawdy jest w tym, co mówi twoja mała egzaltowana
przyjaciółka, mianowicie że Nicholson chce się jej pozbyć i ożenić z Sylvią, to Henry emu
Basington-ffrenchowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Musimy za wszelką cenę zapobiec
wysłaniu go do Grange. A, jak dotąd, Roger Bassington-ffrench jest w tej sprawie po stronie
Nicholsona.
- Jeden zero dla ciebie, Frankie, przyjmujemy twój plan.
Frankie zbierała się już do wyjścia.
- Czy to nie dziwne? - powiedziała, zatrzymując się jeszcze na chwilę. - Znalezliśmy się jakby
między okładkami jakiejś książki. Pojawiliśmy się w cudzej historii. To strasznie dziwne uczucie.
- Wiem, co masz na myśli. Jest w tym coś niesamowitego. Kojarzy mi się to raczej ze
spektaklem: jakbyśmy weszli na scenę podczas drugiego aktu, aktorzy, tak naprawdę, z innej sztuki, i
musieli grać, nie mając pojęcia, co było w pierwszym akcie.
Frankie gorliwie przytaknęła.
- Nie jestem pewna, czy to nie jest już trzeci akt. Bobby, myślę, że koniecznie musimy się
dowiedzieć, jaki był początek tej historii.
- I to prędko, bo fabuła zbliża się niebezpiecznie szybko do finału.
- W którym trup ściele się gęsto. A jedyna wskazówka, jaką posiadamy: ostatnie zdanie
nieboszczyka, jest dla nas wciąż nie odgadnioną tajemnicą.
-  Dlaczego nie Evans? . Patrz, Bobby, tyle już się dowiedzieliśmy, tyle postaci pojawiło się
na scenie, a ani na jotę nie zbliżyliśmy się do tego tajemniczego Evansa.
- Mam pewien pomysł co do Evansa. Czuję, że Evans w tej sprawie nie ma żadnego znaczenia.
Pomimo że od tego nazwiska wszystko się dla nas zaczęło, sam Evans nie jest tu istotny. To tak jak w
opowiadaniu Wellsa, gdzie jakiś książę buduje wspaniały pałac czy świątynię wokół grobu
ukochanej. Kiedy budowla jest ukończona, pozostaje tylko jedna rzecz, która nie pasuje do całości -
sam grób. Więc książę mówi: Usunąć to!
- Czasem mi się zdaje, że ten Evans w ogóle nie istnieje - rzekła Frankie, kierując się ku
domowi.
Odpowiedz Rogera
Szczęście jej sprzyjało, bo po drodze spotkała Rogera.
- Hej, widzę, że wcześnie pani wróciła - zażartował.
- Nie miałam nastroju na Londyn.
- Już pani zaglądała do domu? - spytał. Spoważniał. - Nicholson powiedział Sylvii prawdę o
Henrym. yle to przyjęła, biedactwo, ciężko jej. Zdaje się, że kompletnie nic nie podejrzewała.
- Wiem. Zastałam ich oboje w bibliotece. Była bardzo zdenerwowana.
- Posłuchaj, Frankie - rzekł Roger. - Henry ego za wszelką cenę trzeba wyleczyć. Narkotyki nie
pozbawiły go jeszcze całkowicie władz umysłowych. Bierze od niedawna. Ma dla kogo żyć i
wyzdrowieć: ma Sylvię, Tommy ego, dom. Musi sobie z tego jasno zdać sprawę. Nicholson jest
właściwym człowiekiem, żeby mu to uświadomić. Rozmawiałem z nim parę dni temu. Ma wiele
spektakularnych sukcesów, nawet z ludzmi, którzy tkwili w szponach nałogu przez lata. Gdyby tylko
Henry zgodził się pójść do Grange...
Frankie przerwała.
- Posłuchaj. Chciałam cię o coś zapytać. Jedno pytanie. Mam nadzieję, że nie uznasz tego za
impertynencjÄ™.
- Słucham - zainteresował się Roger.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, czy zabrałeś jakieś zdjęcie z kieszeni tego człowieka, tego, który
spadł z urwiska w Marchbolt?
Obserwowała go uważnie, żeby nie uronić najdrobniejszego grymasu na jego twarzy. To, co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl