[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie sama.
Lisa złapała torebkę, wyszeptała, że kawa jest gotowa,
powiedziała Melanie  do widzenia i cichutko wyśliznęła
się z domu. Melanie tylko skinęła głową, nie odrywając
wzroku od męża.
- Tak więc teraz rozumiesz, że wiem, jak to jest, gdy
wyzywają cię od bękartów - kontynuował Jack.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
126
RS
- Nie chciałaś za mnie wyjść. Uznałem, że nawet mo-
je nieślubne pochodzenie nie będzie dla ciebie stanowiło
wystarczajÄ…cego powodu.
- Jack, twoje pochodzenie nie ma dla mnie najmniej-
szego znaczenia.
Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Powinien był
wiedzieć.
- Kiedy moja mama zakochała się w Davidzie, sta-
łem się szczęśliwym dzieciakiem. Traktował mnie jak
własnego syna i zaadoptował, więc noszę jego nazwisko.
Był najwspanialszym ojcem na świecie. - Jack uśmiechnął
się do siebie. Ogromnie tęsknił za Davidem, potrze-
bował jego rad. - A potem dali mi siostrę, żebym miał
komu dokuczać.
Melanie uświadomiła sobie, że choć Jack stara się żar-
tować, wszystko to było dla niego bardzo ważne. Spojrzał
na Melanie i spoważniał.
- Przez długi czas żyłem z piętnem bękarta. Pamię-
tam, jak mnie przezywano, ale najboleśniejsze były po-
gardliwe spojrzenia dorosłych. Dopiero David wszystko
zmienił. - Podszedł do Melanie, schwycił ją za ramiona
i spojrzał w jej piękne oczy. - Julianę ludzie będą osą-
dzać negatywnie przez nas. Nie mogłem pozwolić, by
myśleli, że jej ojcu zabrakło odwagi, aby poślubić jej
matkę. Albo że nie dbał o to.
Melanie spuściła głowę.
- Rozumiem.
Ujął ją za podbródek. Na widok łez w jej oczach ogar-
nął go lęk.
- Och, kochanie, nie chciałem ukrywać tego przed
tobą tak długo.
- Ale ukryłeś, podczas gdy ja byłam z tobą szczera.
127
RS
- NaprawdÄ™?
- Oczywiście, że byłam. Powiedziałam ci, co czuję.
- Jasne, powiedziałaś o wszystkim, prócz tego, co jest
w twoim sercu.
Zupełnie jakby odkrył jakiś sekret. Skuliła się i od-
sunęła od niego.
- A czy ty, Jack, powiedziałeś coś innego, prócz tego,
co powtarzasz w kółko  chcę tego małżeństwa dla dobra
Juliany ? W końcu doszło do tego, że jestem zazdrosna
o własną córkę, bo pierwsza zdobyła twoją miłość!
Wyciągnął do niej ręce.
- Melanie...
Zadzwonił telefon. Jack ze złością podniósł słucha-
wkę, ale w miarę jak słuchał, jego rysy poważniały,
twardniały. Warknął coś w odpowiedzi i odwiesił słucha-
wkÄ™.
- To był Reese - powiedział. - Mam się zgłosić za
dwa dni.
- Dwa? Przecież jeszcze nie skończyłeś urlopu?
- Okazuje się, że jednak skończyłem. Jutro rano mu-
szę jechać do Wirginii.
Cholera! zaklęła w duchu Melanie. Ogarnęła ją pani-
ka. O, cholera!
Patrzyła na Jacka, zła na niego, zła na siebie za to,
że nie zaufała własnemu sercu. Chciała, aby po prostu
ją przytulił, ale on stał nieruchomo.
Jej przedłużające się milczenie dotknęło go.
- Muszę się spakować - powiedział i przeszedł obok
niej do sypialni.
- PomogÄ™ ci.
- Nie trzeba. Mam mało rzeczy.
128
RS
Poczuła, jak między nimi zatrzaskują się drzwi. Nie
zamierzała na to pozwolić.
- Jack! - zawołała, idąc za nim do sypialni. Zdążył
już wyciągnąć swój marynarski worek. - Posłuchaj!
Zastygł z ubraniami w ręku. Spojrzał na nią zimnym
wzrokiem. Był wściekły. A może tylko zirytowany?
- Nie możesz tak wyjechać.
- Muszę. Służba nie drużba.
- Cholera, wiesz o czym mówię. Jezu, czemu nagle
czujÄ™ siÄ™ winna?
- Wymyśliłaś to sobie.
- To ty skłamałeś.
- Nie. Nie powiedziałem ci tylko, że jestem bękartem.
Szczerze mówiąc wstydziłem się.
- Och, kochanie, nie powinieneÅ›. To nie twoja wina.
- Zgadza się. Mimo to nie mogłem pozwolić, by moja
córka wycierpiała przeze mnie to samo, co ja musiałem
wycierpieć przez mojego ojca.
- Tak, jasne - warknęła. - Ożeniłeś się z jej mamusią i
zaraz poczułeś się lepiej. - Ledwo to powiedziała, a już
tego pożałowała.
Spojrzał na nią. Jego niebieskie oczy zamgliły się
z bólu.
- Do diabła! Wiesz, że to nieprawda.
- Przepraszam, wiem, ale...
Juliana zapłakała. Melanie już szła do niej, ale Jack
minął ją, mówiąc, że on się tym zajmie. Pozwoliła mu.
Co ja nam robię, pomyślała. Jestem głupia. Kilka minut
pózniej zadzwonił telefon. Odebrała, a potem poszła do
pokoju dziecinnego. Jack siedział z małą na kolanach.
- To znowu Reese.
Jack wziął od niej słuchawkę.
129
RS
- Tak. W porządku - powiedział po chwili. Spojrzał
na zegarek. - Nie. Będę. - Rozłączył się i oddał jej słu-
chawkÄ™.
Melanie zacisnęła na niej ręce.
- Znalezli dla mnie miejsce na pokładzie samolotu
transportowego odlatujÄ…cego z tutejszej bazy lotniczej.
- Co to oznacza?
- Lecę już dziś. O północy.
Melanie westchnęła i kiwnęła głową. Dwa dni właśnie
skurczyły się do kilku godzin.
Cóż, spodziewała się tego. Jack ostrzegał ją. Patrzyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl