[ Pobierz całość w formacie PDF ]

litością uwolnił tanreka z więzów i pieszczotliwie go głaskał. Zwierz,
pozbawiony sił, wcale nie uciekał.
Sfotografowałem nagusa z tanrekiem i dałem mu za to pięć franków, dar niebywały.
Natomiast właścicielowi zwierza ofiarowałem za niego tylko jednego franka. Gdy
to nagus usłyszał, parskał spazmatycznym śmiechem, pokładał się i wił, i nie
mógł powstrzymać szalonej wesołości. Inni ze wsi wtórowali mu i ryczeli tak samo
bez opamiętania. Jedynie właściciel nieszczęsnego tanreka zżymał się z
bezsilnego gniewu, protestował i popędził do wójta na skargę.
 To niesprawiedliwość!  przedkładał mi spokojnie i z godnością Rajaona.  : Bo
gdzież tu proporcja, gdzie sens?
I tłumaczył mi, że nagus to łapserdak i włóczęga, podczas gdy właściciel tanreka
to obywatel zamożny i stateczny, któremu należała się stosowna zapłata, albowiem
to człowiek poważny i cywilizowany...
73
%7łle, że byłem bez kasku i stałem z odkrytą głową na słońcu. Niespodziewanie
chwyciła mnie wściekłość.
Wybuchłem:
 Cywilizacja to przede wszystkim dobre serce!...
I nagle urwałem. Nie mogłem dalej. Coś w tym zdaniu paskudnie zgrzytnęło. Coś tu
nie było w porządku. Chciałem dwom brązowym ludziom wygarnąć perorę, chciałem
gromić  ale nie potrafiłem: patos się rozkleił. Sięgnąłem zbyt wysoko.
Coś doprawdy nie było w porządku. Lepiej włożyć kask na głowę, uśmiechnąć się i
stwierdzić nieuchronny bieg wydarzeń. Uśmiechnąć się do zabawnej karykatury, że
w takiej postaci, a nie w innej, grozniejszej, wkraczała  cywilizacja do Ambi-
nanitela.
15. Piracka miłość i wojna
iepohamowana przyroda doliny Ambinanitelo podlegała żelaznemu prawu walki nowego ze
starym. Pędy roślin, prężące się ku słońcu z niepowstrzymaną siłą, z namiętnością, więcej: z
zaciekłością spychały w cień to, co rosło wczoraj, dławiły je i rozgniatały na próchno. Nic nie
opieraÅ‚o siÄ™ niszczÄ…cej potÄ™dze bujnoÅ›ci, nic  ¦ zarówno w spoÅ‚eczeÅ„stwie roÅ›lin, jak ludzi.
Dawne ludzkie zdarzenia, które ongiś wstrząsały całymi szczepami, dziwnie łatwo tonęły tu w
odmętach niepamięci.
Czasem tylko przygodnie, przypadkowo, w jakimś urywku gawędy uchylał się na mgnienie oka
maleńki rąbek tajemnicy. Zlad zagubiony od pokoleń w gąszczu zawiłych legend czy
niezrozumiałych fadi, zaprószony ślad nagle na chwilę nabierał wyrazistości.
Na drzewie w pobliżu mej chaty rozlegał się głos dronga, czarnego ptaka, przypominającego
naszego kosa.
 ¦ On jest fadi!  ostrzegaÅ‚ mnie stary Dżinarivelo wskazujÄ…c na ptaka.  Nigdy nie strzelaj
do dronga!
Okazało się, że drongo kiedyś uratował mieszkańców doliny od śmierci lub niewoli, bo
krzykiem swym zmylił pogoń prześladowców.
i
¦ ¦ Jakich przeÅ›ladowców? SkÄ…d przyszli?
 Podanie mówi, że żyli nad morzem, u ujścia naszej rzeki Antanambalana. Byli to zli ludzie,
ciągle czynili wypady, by łapać naszych przodków i sprzedawać ich do niewoli...
 Czy byli to biali piraci?
 Podanie tak mówi.
Jeszcze kilka wyjaśnień i sprawa stawała się przejrzysta, trop był znaleziony. Fadi związane z
poczciwym ptakiem nieomylnie prowadziło do okresu rządów pirackich na początku XVIII
wieku i do wydarzeń, które należały do najdziwniejszych w historii podbojów.
Zbrodniczy wyrzutek, pirat nazwiskiem Plantain, dzięki swej epickiej zuchwałości, połączonej z
jakąś koszmarną romantycz-nością i zaciekłym bestialstwem, osiągnął niepospolity cel, którego
pół wieku pózniej nie dopiął Beniowski, a dopiero po upływie półtora wieku dopięli Francuzi
kosztem niebywałego wysiłku i ogromnych strat w ludziach: Plantain orężem zdobył cały
Madagaskar i został jego władcą.
Wydaje się to bajką z tysiąca i jednej nocy, jakimś karykaturalnym powtórzeniem na Madagaskarze
wojny trojańskiej. I chociaż kroniki francuskie i oczywiście angielskie pomijały całą tę awanturę
wstydliwym milczeniem, jednak niezależnie od siebie opisy wiarygodnych świadków
potwierdzały niezwykłe wypadki. Warto je przypomnieć sobie chciażby dlatego, że stolica
upiornego władcy była tuż w pobliżu naszej doliny.
John Plantain, Anglik, urodzony na wyspie Jamajce w dru- » giej poÅ‚owie XVII wieku, nie posiadaÅ‚
żadnego wykształcenia, nigdy nie umiał czytać ani pisać, natomiast z domu rodzicielskiego
wyniósł umiejętność władania stekiem najsoczystszych przekleństw. Zaledwie doszedł do
dwudziestego roku życia, spiknął się z angielskimi piratami, grasującymi licznie na wodach
amerykańskich, i przystał do nich.
Ocean Indyjski był wtedy eldoradem dla wszelkiego rodzaju mętów, więc statek, na którym pływał
Plantain, przeniósł się na wschód. W tej kompanii brutalnych awanturników nasz bohater
przewyższał wszystkich swą bezwzględnością, a że dopisywało mu przy tym szczęście, szybko
piÄ…Å‚ siÄ™ w hierarchii pirackiej
74
hałastry. Aupiąc handlowe statki europejskie i azjatyckie dorobił się olbrzymiego majątku.
Marzeniem każdego korsarza po należytym obłowieniu się był powrót do rodzinnych stron i
spędzenie tam w dostatku reszty życia. Niestety, ostatnimi czasy taki happy end napotykał
trudności: Kompania Wschodnioindyjska, rozsierdzona wielkimi stratami, nie tylko zwalczała
piratów na morzu, lecz prześladowała w samej Anglii tych, którym udało się przemycić do
ojczyzny. Na domiar złego rząd angielski obłudnie i wielkodusznie przyrzekał amnestię, a gdy
zbłąkane owieczki zgłaszały się, przyrzeczeń swych nie dotrzymywał i marnotrawnych synów
często wieszał na szubienicy.
Wobec takiej sytuacji piraci licznie udawali się na Madagaskar  do którego wybrzeży przedtem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl