[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gniew Patty, ponieważ rodzina Tamary nie okazała się nieśmier
telna. Gniew Tamary, ponieważ Patty nie zjawiła się, aby ukoić
jej cierpienie. Czy ta mgła zawsze wisiała między nimi? Czy
Patty zawsze zazdrościła Tamarze życia ,,księżniczki", a ona
w swojej bezbrzeżnej naiwności tego nie dostrzegała?
Nie, kiedyś łączyła nas prawdziwa przyjazń. Wiem, że tak!
A może nie? Tamara nie była teraz pewna niczego.
- Już pójdę. - Jej głos lekko zadrżał. - Masz rację. Okaza-
łam się egoistką, dzwoniąc do ciebie. Przecież tyle się zmieniło.
Powinnam była wziąć to pod uwagę. Postąpiłam arogancko.
Patty buntowniczo wysunęła brodę i wyprostowała się, lecz
jej szmaragdowe oczy podejrzanie lśniły.
- ZadzwoniÄ™ przed wyjazdem do Nowego Jorku.
- Dobrze.
- Dziękuję, że kiedyś byłaś moją przyjaciółką. Z radością
dałam ci swoją rodzinę. Myślałam wtedy, że stajesz się moją
siostrą. Zawsze pragnęłam mieć siostrę.
Patty zrobiła taką minę, jakby z trudem powstrzymywała się
od płaczu. Po jej gładkich policzkach spłynęły dwie łzy. Potem
kolejne dwie. I następne.
- Przepraszam, Tammy, za to, co powiedziałam. Za to, co
zrobiłam. Och, Tamaro, czuję się tak podle. To mnie dławiło
przez te wszystkie lata... Nie masz pojęcia... - Patty odwróciła
się, szlochając bezgłośnie.
- Już pójdę - powtórzyła Tamara. Nie wiedziała, co mówić
ani jak się zachować. Była jak z drewna.
- Tak, lepiej już idz.
- Ale zadzwoniÄ™.
- Tak.
- Dowidzenia.
Dopiero na zewnątrz Tamara skonstatowała, że należało wez
wać taksówkę. Do miasta był spory kawałek. Ale nie wróciła do
Patty. Nie ma powrotu do przeszłości.
Koniec przyjazni to jak zerwanie z długoletnim kochankiem.
Tamara z trudem stawiała kolejne kroki. Była zbyt zmęczona,
aby płakać, ale czuła się tak, jakby miała w piersi ogromną
dziurÄ™.
Musisz iść do przodu. Nikt nie zrobi tego za ciebie.
Wiem, Ben. Już się tego nauczyłam. Chyba aż za dobrze.
C.J. zbudził się wcześnie, rześki jak skowronek. Najpierw nie
bardzo wiedział, czemu z taką radością oczekuje nowego dnia.
I nagle sobie przypomniał wizytę Tamary w barze, obietnicę, że
po nią przyjedzie o jedenastej, żeby wzięła swoje auto. A więc
już wkrótce ją zobaczy. Prawdopodobnie nawet ją pocałuje. Na
myśl o tym poczuł, że jego ciało znacząco reaguje, więc prze
wrócił się na wznak i wlepił spojrzenie w drewniane belki sufitu.
- O rany - mruknął. - Wpadłem po uszy.
Mimo tej myśli wesoło pogwizdywał pod prysznicem, planu
jąc spotkanie z Tamarą. Postanowił znów przygotować kosz
pełen jedzenia. Pierwszy piknik okazał się taki udany, więc
warto go powtórzyć i spędzić z Tamarą całe popołudnie. Poza
tym ona niewątpliwie za mało jada. Porządne kanapki z indy
kiem, sałatka jarzynowa i owoce będą jak najbardziej zgodne
z zaleceniem lekarza. C.J. znał świetne delikatesy, gdzie można
kupić wszystkie smakołyki.
Chwycił ręcznik, żeby się wytrzeć. Pięć minut pózniej na
mydlił twarz, żeby się ogolić.
Oczywiście właśnie wtedy musiał zabrzęczeć telefon. C.J.
zerknął na białe od piany policzki. Może niech ktoś się nagra?
A jeśli to Tamara?
- Ta kobieta rzeczywiście zawróciła ci w głowie - rzekł do
swego odbicia. - Co się stało z MacNamarą, który zdobywa
i porzuca?
Ten MacNamarą obawiał się teraz, że dzwoni Tamara, a on to
przegapi. Chwilowo zapomniał o godności, dał susa do pokoju
i chwycił słuchawkę.
- Zakład pogrzebowy C.J. Nikt nie zadba o waszego niebo-
szczyka tak jak my - oznajmił wesoło, ale po drugiej stronie
panowało milczenie. C.J. westchnął ciężko. - Tu MacNamara
- powiedział oficjalnym tonem.
- C.J. MacNamara? - Głos zabrzmiał niewyraznie i metali
cznie, jakby pochodził z syntezatora.
C.J. zesztywniał i odruchowo spojrzał na drzwi. Były nadal
zamknięte. Za oknami też nie dostrzegł żadnej sylwetki. Pośpie
sznie przysunął się do miejsca, gdzie leżała broń.
- Tak - powiedział w końcu. - Kto mówi?
- Na pewno C.J. MacNamara?
- Tak. Kim pan jest, do cholery?
- To... bez znaczenia. - W słuchawce rozległ się cichy
śmiech, a C.J. poczuł na plecach gęsią skórkę. - A więc syn
Ferringera. Ten, który był z nim w Islandii.
- Kto mówi? - C.J. chwycił swoją barettę i ścisnął słucha
wkę w dłoni.
- Trzymaj siÄ™ z daleka od Tamary Allistair.
- Kto mówi, do cholery?!
- Pakujesz się w sprawy, których nie pojmujesz.
- Kto mówi?!
- Ciała twojego ojca nigdy nie odnaleziono. Nigdy nie zasta
nawiałeś się dlaczego?
- Jeśli nie powiesz, kim jesteś, to... to...
- To co? Odłożysz słuchawkę? - Tym razem śmiech za
brzmiał tak, jakby dochodził z głębokiej czeluści. - Oto cały
C.J. MacNamara, żołnierz piechoty morskiej, funkcjonariusz do
spraw poręczeń. Od dawna mamy cię na oku. Jesteś niemal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]