[ Pobierz całość w formacie PDF ]
teraz były otwarte. Przy stole, przygotowanym do brydża, Czertwan zastał jeszcze dwóch
panów. Jednego znał, był to adwokat Kurski. Drugi, uniósłszy się z krzesła, podał mu dłoń
dziwnie ostrożnie, zaledwie dotykając jego ręki, i natychmiast cofnął.
- Doktor Sechno - przedstawił Nieświeski - dyrektor Czertwan. Przepraszam, a może
znacie się?
- Nie - odparli.
Pani Teresa wniosła tacę z kawą i wspaniały keks, rzekomo domowej roboty. Mąż z
miejsca zdekonspirował fakt, wyjaśniając, że ciasto z Europejskiej , po czym został
zakrzyczany i nazwany potwarcą.
- Proszę pić kawę i zjeść przedmiot sporu - orzekła pani domu. - Potem będziemy grali.
W trakcie rozmowy Czertwan dyskretnie obserwował doktora, gdyż twarz Jego
wzbudziła w nim zainteresowanie. Sechno miał rysy dość regularne, jasne włosy sięgały
kołnierza marynarki, były przy tym trochę zaniedbane. Skóra na policzkach, niezwykle delikatna
i jakby przezroczysta, obciągała je niczym ciasna rękawiczka, zdawało się, że dotknąć, a
rozedrze się. Szare oczy spoglądały na ludzi z jakąś szczególną uwagą i napięciem. Być może,
sądził Czertwan pijąc kawę, spojrzenie to było związane z zawodem lekarza, traktującego
wszystkich dokoła jako potencjalnych pacjentów.
Zaciekawiło go, jaką specjalność wybrał ten człowiek w swoim fachu i spytał o to,
częstując go papierosami.
- Jestem neurologiem - odparł Sechno. Głos miał lekko zachrypnięty.
- Ciekawa praca - zauważył Czertwan, aby coś powiedzieć, chciał, aby tamten mówił
dalej.
- Trudna.
- Nie orientuję się, czym się różni neurolog od psychiatry - rzekł Czertwan z
uśmiechem. - Nie leczyłem dotąd nerwów.
Sechno podniósł na niego wzrok, poruszył wargami, ale nie odpowiedział.
- Z doktorem nie ujedziesz, Zbyszku - wtrąciła pani Teresa. - Dla niego normalni ludzie
mogą nie istnieć. Rozmawia tylko z pacjentami.
Sechno uśmiechnął się lekko, nie był to jednak uśmiech pociągający, wręcz przeciwnie.
Czertwan pomyślał ze zdziwieniem, że twarz doktora staje się wtedy nieco okrutna, co
oczywiście musiało być złudzeniem.
Zanim zaczęli grać, Nieświeski zaprosił dyrektora do drugiego pokoju i na chwilę
zasunął drzwi, po czym rzekł:
- Zdaje się, że chciałeś mi cos powiedzieć o Andrzeju.
- Tak - odparł Czertwan i zasępił się. Nie było czasu na dłuższe zwierzenia, krótko więc
tylko streścił prokuratorowi, co zaszło. Poprosił też o radę. Nieświeski słuchał uważnie, zadał
kilka pytań, na które Czertwan nie był w stanie odpowiedzieć, gdyż sam nie wiedział. Wreszcie
zapewnił, że dowie się w komendzie i w prokuraturze dzielnicowej, jak sprawa wygląda.
- Sądzę, że dobrze byłoby jednak wyciągnąć z chłopaka, ile się da - dodał. - To mu tylko
może pomóc. Jak myślisz, dlaczego on tak kryje swoich kompanów?
- Nie wiem. Doprawdy, nie wiem.
Czertwan chciał jeszcze dorzucić, iż poprosił o pomoc kapitana Szczęsnego, ale po
sekundzie namysłu zdecydował, że tego nie powie. Różnie tam czasem bywało pomiędzy
prokuraturą a milicją, ambicje zawodowe nieraz wchodziły w grę i jedni koso patrzyli na
drugich. Nieświeski mógłby zresztą czuć się dotknięty, że tak bliski znajomy wpierw szukał
pomocy u obcych, a potem dopiero zwrócił się do niego.
Siedli do brydża, a kiedy zjawili się spóznieni gracze, ustawiono dwa stoliki. Czertwan
grał trochę niedbale i zniecierpliwiony mecenas zrobił mu jakąś przykrą uwagę. Pani Teresa
wystąpiła z obroną, a Kurski pocałował ją w rękę i rzekł:
- Dziecko śliczne, a płoche, wybacz, ale na brydżu to ja się lepiej znam. Dyrektor gra
dziś jak noga, znów będziemy leżeć bez trzech. W dodatku, z kontrą. Po cholerę wyszedł pan w
piki?!
- Przepraszam - powiedział Czertwan, któremu nie chciało się spierać. - Trochę mnie
głowa boli.
- Doktorze, nie ma pan tam pod ręką jakiego proszka? Sechno z wolna przeniósł wzrok
na mecenasa i patrzał, lasując karty. Nie odezwał się. Ku swemu zdumieniu Czertwan dostrzegł
w tym momencie, że Teresa Nieświeska przybladła, uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. Na
chwilę zapanowała cisza, tylko przy sąsiednim stoliku spierano się o coś zajadle.
Pózno w noc, kiedy żegnali się w przedpokoju, Czertwan pociągnął prokuratora do
kuchni i spytał półgłosem:
- Słuchaj, co to za facet, ten lekarz? Nigdy go u ciebie nie widziałem.
- Sechno? Trochę dziwaczy, ale to dobry fachowiec. Za rzadko przychodzisz do nas -
uśmiechnął się. - Wpadnij znów na brydża, najlepiej w sobotę, bo potem można się wyspać.
Na ulicy znalezli się we trójkę, dwaj spóznieni partnerzy mieszkali w tym samym domu.
Kurski miał Fiata-125 i zaofiarował się, że odstawi, gdzie kto chce, aby nie poza Warszawę,
bo ma niewiele benzyny. Czertwan był zmęczony i chętnie przystał na podwiezienie. Lekarz
podziękował, wołał się przejść.
Kiedy jechali przez uśpione miasto, dyrektor zapytał:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]