[ Pobierz całość w formacie PDF ]
błękitnawymi, ostrymi niczym turzyca zdzbłami. Viana przykucnęła w rowie. Miała obrażoną minę i
podkrążone oczy. A obok niej stał barczysty, rosły mężczyzna o dobrodusznej, kwadratowej twarzy.
Ubrany był w rodzaj tej samej przaśnej piżamy, co Troy, tylko u pasa nosił wielką, skórzaną sakwę i
nóż tak długi, że raczej przywodził na myśl miecz. Jego rozwichrzone, jasne włosy przypominały
kłębek surowej bawełny. Wyglądał jak przerośnięty hobbit.
Dostrzegł, że Troyden spogląda na niego przytomnie zapuchniętymi, załzawionymi oczami i
uśmiechnął się szeroko.
- Witaj w błogosławionej dziedzinie Słonecznego Wędrowca. Widzę, że wzrok powrócił. To
doskonale. Nazywam się Dirs. Znalazłem cię w przeklętym gaju i wyniosłem na zewnątrz.
- Dziękuję. Jestem naprawdę wdzięczny - powiedział Harlows. - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak
bardzo.
Kręciło mu się trochę w głowie, ale czuł się o wiele lepiej. Koszmary odpłynęły, ból i słabość
ustąpiły niczym po zażyciu cudownego lekarstwa doktora Kildare a, minęło uczucie zniechęcenia i
znużenia.
Był znów sprawny i nowiutki, jak scyzoryk Victorinoksa.
- Och, na wyobraznię to akurat nie narzekam! - zaśmiał się nieznajomy. - Kiedyś sam poddałem się
szaleństwu płaczących kwiatów, więc zdaję sobie sprawę, co potrafią zrobić z człowiekiem.
- Skoro tak, to w jaki sposób udało ci się uratować Troya? Czemu nie leżysz tam teraz razem z
nim, szlochając i wspominając najgorsze czasy? - rzuciła cierpko Viana.
Jej ciemne oczy wyglądały teraz jak jeziora smoły. Mroczne, głębokie i niebezpieczne. Po prostu
promieniowały niechęcią.
Dirs obrzucił ją pogodnym spojrzeniem.
- Młoda damo, wracam właśnie z pielgrzymki do Złocistego Domu Słonecznego Wędrowca.
Jestem tak przepełniony jego chwałą, że bez lęku mogę wkraczać w dziedziny Nocnej Aowczyni.
Poza tym istnieje prosty sposób, żeby ustrzec się klątwy płaczących kwiatów. Trzeba zatkać sobie
uszy i przechodzić między nimi, śpiewając wesołe, sprośne piosenki, przypominając sobie śmieszne
zdarzenia i występy co sprawniejszych trefnisiów. Miłe chwile w ramionach kochanki też są warte
wzmiankowania.
Viana prychnęła jak zezłoszczony kot.
Troy dzwignął się na nogi, ale potężny zawrót głowy zmusił go do ponownego klapnięcia na piach.
- Rany. Trudno uwierzyć, że załatwiły mnie tak pięknie głupie chabazie - powiedział z niechętnym
podziwem.
Dirs uniósł ze zdziwieniem brwi.
- Chwasty - wytłumaczył.
- Ach! Teraz pojmuję. Pochodzisz gdzieś spod Masywu Krańca, prawda? Dlatego tak dziwnie
mówisz.
- Pochodzi z bardzo daleka - warknęła dziewczyna zanim Harlows zdążył się odezwać. - Możesz
chodzić, Troy? Powinniśmy znalezć miejsce na nocleg, zanim się ściemni.
Dirs zacisnÄ…Å‚ usta.
- No cóż, skoro się narzucam... Zegnajcie. Szczęśliwej podróży. I unikajcie na przyszłość pułapek.
Troy rozłożył uspokajająco dłonie.
- Hej, nie gorączkuj się tak, siostro! Wyluzuj, dobra? Ten mity dżentelmen właśnie uratował mi
dupę. Nieuprzejmie byłoby puścić go teraz kantem. Zjemy coś razem, pogawędzimy, a dopiero potem
każdy pójdzie w swoją stronę. Prawda?
Viana wzruszyła ze złością ramionami.
- Jak chcesz - warknęła.
Wydawała się teraz sporo starsza. Na oko miała ze trzynaście, czternaście lat, a może więcej.
yle ją wtedy oceniłem, czy co? - zastanowił się Troy.
Coraz mniej mu się podobało towarzystwo dziewczyny. Było w niej coś niepokojącego, jakaś
ukryta skaza. Zachowywała się i postępowała dziwacznie. Raz jak mała dziewczynka, to znów
dorosła kobieta, i to kobieta, po której trudno spodziewać się dobrych zamiarów. Po co wprowadziła
go pomiędzy kwiaty? I czemu spokojnie stamtąd wyszła, skoro nie była wcale dziecinna i niewinna
jak Królewna Znieżka? Sama przecież twierdziła, jakoby wszyscy jej bliscy zginęli na Wojnie. Jeśli
to mają być pogodne wspomnienia, to jakie, do cholery, są smutne? Z Hiroszimy czy holocaustu? I
dlaczego od razu zapałała taką nienawiścią do tego wyrośniętego Froda Bagginsa? Bo gotów
powiedzieć coś, co nie zgadza się z kłamstwami, którymi napasła Troya? I jeszcze to rzekome
widzenie bez wzroku. Niezły syf, trzeba przyznać.
Nie ufał jej. A Dirs mógł się okazać pożytecznym zródłem informacji, które warto skonfrontować z
bajeczkami Viany.
Słodka laluniu, pomyślał. Coś mi się zdaje, że niezła z ciebie suka.
* * *
- Lud Bez Słońca to dzieci Nocnej Aowczyni - tłumaczył Dirs z ustami pełnymi mięsa. - Zwykle
nie wychylają się zbytnio poza Nieckę. Ale odkąd Idr Drewnianooki, bodaj go Czeluść pochłonęła,
wypalił Pustkowia Skarg, czują się znacznie silniejsi. Polują częściej i zapuszczają się dalej niż
dotychczas. Aowy to dla nich ważny element kultu. Zabijając nocą, składają hołd Aowczyni i czynią
ją potężniejszą. A Aowczyni chce wykorzystać szansę i pokonać Słonecznego Wędrowca, oby zawsze
królował na niebie. %7łyjemy w trudnych czasach, bracie. Sam nie wiem, do czego jeszcze może dojść.
Nad ogniskiem przypalały się resztki hopka, którego upolował Troy. Dirs miał ze sobą rodzaj
tutejszych zapałek, małe kulki śmierdzące siarką, które zapalały się potarte o coś szorstkiego. Parzyły
palce, ale były o wiele lepsze niż suche patyki i podpałka.
Przyjacielu, pomyślał Harlows, gdybym sprzedał ci patent, żeby ugnieść je w wałeczki, a nie
grudki, zarobiłbyś na tym niezłą kasę.
Nowy towarzysz podróży tymczasem pożerał pieczeń z apetytem głodnego lwa. Z sakwy wyciągnął
przedtem podpłomyki, ser i rodzaj suchej wędzonki, więc zjedli całkiem porządną kolację. Tylko
Viana odmówiła posiłku, twierdząc, że nie ma apetytu. Siedziała głęboko w cieniu, z zaciekłą miną i
kolanami podciągniętymi pod brodę.
- Jeszcze niedawno mieliśmy tu Wojnę o Równonoc. Okropna, krwawa jatka. Ale udało się.
Równowaga została zachowana. Słoneczny Wędrowiec i Nocna Aowczyni nadal dzielą się tym
światem po równo.
- Czyli macie tu prostą sytuację. Zwiatło i ciemność rządzą po połowie. Noc jest zła, a dzień
dobry, tak? Jak w historyjkach o wampirach.
- Nie wiem, co to wampira, ale masz rację. Dokładnie tak jest. Dobro i zło mają określone,
wyrazne granice.
Troy zamyślił się, obracając w ręce ogryzione udko hopka.
- To czemu wszyscy mi wmawiają, że tutaj dopiero nocą rzeczy objawiają swą prawdziwą naturę?
- Bo tak się dzieje. Prawdziwą naturą każdej istoty jest zło. Choćby Słoneczny Wędrowiec sam
zstąpił z niebios i wziął się za robotę, i tak tego nie zmieni. To smutne, lecz niezaprzeczalne,
przyjacielu.
- Optymistami to wy tu raczej nie bywacie - westchnął Troy. - Słuchaj, jesteś człowiekiem
religijnym. Słyszałeś może o stworzeniu zwanym Burzowe Kocię?
Dirs potrząsnął głową.
- Nie. W Lwiej Puszczy mieszkał ponoś kiedyś demon o imieniu Ciskający Gromy Sanko, ale w
niczym nie przypominał kota. Zabił go heros Tylle Złotooki, ale on już tak dawno został powołany na
towarzysza Słonecznego Wędrowca, że nawet najstarsi ludzie go nie pamiętają. A czemu pytasz?
- Tak sobie - mruknął Troy. - Bez powodu. A Księżycowe Morze? Też jest z gruntu złe?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]