[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zlijcie do niego słuszZlijcie do niego słusznych, poważnych ludzi, niech doń przemówią słowem
twym.
On się opamiętać może...
Rozżalony jest...
a, tak!
Zabolało go to, że gdzie długo panem był, sługą mu być kazano.
Zawsze nie pohamowanym był, gorącym, namiętnym...
Jam żyła znim, znam go.
On złym w duszy nie jest, on sam się zagryzie tym.
Siebie ratujcie, jego ratujcie, Miłościwy Panie, i ród nasz, aby się nie skaził zdradą!
Zlijcie do niego...
Nie poszedł może jeszcze.
Jam uciekła z domu próżno go błagając i przybyłam tu umyślnie paść do kolan waszych, abyście
go ratowali...!
Złożyła ręce Halka.
Jeszcze czas!
poczęła wołać, łkając czas jeszcze...!
Aoktek stał poruszony.
Chodzcie za mną rzekł powoli.
Tu nadto nas ludzi słucha i otacza.
Pomówiemy...
Szli ku dworowi, król przodem, niewiasty wiodąc za sobą.
Aoktek wprowadził ją do izby posłuchalnej, w której nikogo nie było.
%7łona wojewody padła mu do nóg, obejmując je.
Miłościwy Królu zaczęła na nowo.
On sam płakać i żałować będzie występku swego, jeżeli go popełni.
Jedno dobre wyrzeczone słowo odwrócić może ode mnie hańbę, od was nieszczęście.
Idę sam z wojskiem w tę stronę odezwał się król naprzeciw Krzyżakom, a może i swoim
własnym.
Nie czas stać, spotkamy się lub w obozie, jeśli się upamięta, lub na po bojowisku!
CiÄ…gniecie tam?
przerwała Halka powstając.
Tam?
Pozwólcież mi za obozem iść waszym.
Ja pójdę do niego z po słami waszymi.
Król ręką dał znak przyzwolenia.
Jedzcie rzekł pewnie, że się mnie i temu nieszczę śliwemu przydać możecie, lecz spocznijcie
wprzódy.
Ja już w pole muszę.
Ja nie potrzebuję spoczynku i nie znajdę go nigdzie, do póki strach ten sromoty gonić za mną
będzie.
Aż do tej chwili odezwał się Aoktek smutnie wieS Jelita
.
rzyć nie chciałem.
Co dzień przychodziły -wieści odpędza łem je.
Wy dopiero tego nieszczęścia przynosicie mi pewność!
To mówiąc, skinął ręką i oddalił się.
Czekano na niego.
W podwórcu konie rżały.
Ciężko zbrojni z pomocą czeladzi wspinali się na konie.
Szczękały oręże, roz legały się wołania, zbierali się znajomi i do jednych należący pułków, by
jechać razem.
Dwór królewski doladowywał wozy szybko.
Dalej ku wrotom, do czeladzi i rycerstwa wychodzącego wi dać było przybyłe na pożegnanie
niewiasty z miasta, z węzeł kami, dzbanuszkami, z podarkami na drogę, ocierające łzy.
Szlochanie ich ciche mieszało się razem z śmiechami młod szych, ze skomleniem psów i
dawanymi hasłami.
Niektórzy zawczasu wyjeżdżali w miasto, jeszcze po drodze zapewne chcąc wstąpić do browaru i
napić się piwa.
W komnacie królowej zarumieniona podróżą, rada, że ją dokończyła, siadała, kręciła się,
podskakiwała, wesoła zawsze Aldona.
Król patrzał na nią i lice mu się rozpogadzało.
Gdzież Każmirz?
pytał.
Ja nic nie wiem.
Niepokój mam o niego śmiertelny.
Każmirz głosem śpiewnym i przeciągającym poczęła Aldona o, o niego możecie być bezpieczni.
Ma przy sobie Nekandę, a to bardzo stateczny, rozumny i mężny człowiek.
No i Każmirz też mężny jest, boć synem twoim.
A gdyby rycerzem nie był, ja bym go miłować nie mogła...
Prawda dodała mówią na niego, że on wojny nie lubi.
Ale któż by ją lubił, kiedy tyle krwi wylewa?
A, dlatego, gdy bić się po trzeba...
Podniosła rączkę białą, ale silną do góry, jak gdyby miecz w niej miała, i rozśmiała się sama z
siebie, a potem jak dziec ko twarzyczkę zakryła.
I oboje starzy, choć ochoty nie mieli do wesela, rozśmiać się z nią musieli.
Dokądże Trepka Kazmirza poprowadził?
rzekł król.
A to wielka, wielka tajemnica, której mnie nawet po wiedzieć nie chcieli.
Uśmiechnęła się.
Kto wie, oni może sami nie byli pewni, dokąd pójdą, ale Każmirz ma ludzi wybranych,
doskonałych i tak zbrojnych jak Krzyżacy, w żelezie od stóp do głów.
Oh, o!
Ci siÄ™ nikomu nie dadzÄ…...
Na zamku w Poznaniu szczebiotała ciągle pa trząc bystrymi oczyma na króla i królowę ja bym się
była chętnie została, choć sama.
Nawykłam już do okolicy.
W lesie tam przypominała mi się Litwa i nasze puszcze.
Tu koło Kra kowa takich drzew nie ma...
No, cóż!
Nie pozwolili mi siedzieć w Poznaniu.
Trepka mówił ciągle, że tam pod każdym kamie niem zdrada siedzi...
Ja jej tam nie widziałam.
Kto ich wie?
Mnie się ludzie uśmiechali...
Ruszyła lekko ramionami.
Tu bezpieczniej odparł król.
Tak, tak smutnie przebąknęła królowa Jadwiga, spo glądając na synowę będziemy razem się
modlić.
Wielkimi oczyma popatrzała Aldona na matkę, nie odpo wiedziała nic.
Ta nieustanna modlitwa, do której nie była przywykłą poganka, dziwiła ją i była dla niej niepojętą.
Jej śpiew wesoły stał za modlitwę, a wesołość za służbę bożą.
Zdawało się biednej, że młodość na to Bóg dał, aby ona się jemu i światu jak kwiatek wdzięcznie
uśmiechała.
Posłuszną była matce mężowskiej i duchownym, lecz nie rozumiała mo dłów i one czyniły ją
smutną, gdy tak potrzebowała być wesołą.
Jadwiga badała ją oczyma.
Był moment milczenia.
Wrzawa dochodząca z podwórców przypominała królowi, że wyruszyć musiał.
Wtem na myśl mu przyszła żona wojewody i zapytał synowej.
Jakżeś i gdzie dostała tę towarzyszkę?
A, żonę tego niepoczciwego zdrajcy odezwała się Aldona.
Ta mnie napędziła na drodze prosząc, błagając, abym ją zabrała z sobą.
Cóż miałam czynić?
Ach, a taka była przez całą podróż smutna, że mi zaśpiewać nie dawała.
Ja tak śpiewać lubię, jam tak do pieśni nawykła.
Lecz ile razy spojrzałam na jej twarz chmurną, na zapłakane oczy, piosnka mi w ustach zastrzegła.
Biedna kobieta oczy wypłacze...
.
Porzuciła męża a mówi, że go kocha i że go chce ocalić.
Jak go ocalić dodała, krzywiąc się kiedy wszyscy mó wią, że poszedł do tych zbójców Krzyżaków?
Kto się ich dotknie, ten się już nie oczyści nigdy...
O...
Krzyżacy.... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl