[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieco pi¿mowy, teraz ju¿ wie, co w nim zabijaj¹ myd³o i dezodoranty; naty
chmiast przypomina sobie zapach Piêknisia, któremu zdarza³o siê zwaliæ do
³Ã³¿ka prosto ze swoich ulicznych wêdrówek, i wtedy w³aSnie ulic¹ pachnia
³, jakby skóra przechwytywa³a i zatrzymywa³a wszystko, czym w ci¹gu dnia
zd¹¿y³a nasi¹kn¹æ: koks, hasiok, ha³dy, stêch³e podwórka, szlugi jarane n
a skurwido³kach, stary materac, na którym tañcz¹ ch³opaki, skórkê od poma
rañczy skradzionej na dworcowym stoisku, smród Scieków z oczyszczalni pob
liskiej. Nie ma go, nie ma nigdzie, noc ciemna zapad³a w samo po³udnie; b
r¹zowa woda p³ynie z rur. Adam s³yszy dzwonek, dopada telefonu, odbiera,
ale to tylko ktoS ze szpitala niepokoi siê, dopytuje, ¿¹da wyjaSnieñ i us
prawiedliwienia nieobecnoSci. Adam nie reaguje. Przygl¹da siê mrówkom.
Matka zawsze powtarza³a: jak ciê coS gnêbi, zacznij od tego, ¿eby zrobiæ w
okó³ siebie porz¹dek, mo¿e ci siê wydawaæ, ¿e wszystko jest czyste i pospr
z¹tane, ale przyjrzyj siê dok³adnie, zawsze znajdziesz jakieS niewytarte p
ó³ki, k³êbki kurzu na szafach, pajêczyny pod obiciami krzese³, a jeSliS na
wet wczoraj ostatniego paj¹ka wessa³ do odkurzacza, pod³oga b³yszczy od pa
sty, okna s¹ tak czyste, ¿e ptaki siê od nich odbijaj¹, a mimo to smutek c
i nie odpuszcza, bierz siê do porz¹dkowania porz¹dku, nawet gdybyS mia³ pr
zestawiaæ krzes³a z miejsca na miejsce, zmieniaæ kolejnoSæ ksi¹¿ek u³o¿ony
ch na rega³ach, w koñcu natkniesz siê na przeoczony kawa³ek brudu i powita
sz go z radoSci¹, wierz mi, synuS, jak ciê co trapi, bierz siê do sprz¹tan
ia, zanim bêdziesz gotów zrobiæ porz¹dki w sobie samym. Adam omiata wzroki
em rozgardiasz, nie wie, od czego zacz¹æ; buty daj¹ mu znaki, ¿eby je napa
stowa³, ale nie ma Smia³oSci. Tak d³ugo le¿a³, nawet siê stêskni³ do siedz
enia, przysiad³ na taborecie, i ju¿ mu siê przesiad³o. Wie, ¿e musi siê za
braæ do roboty, ale brak mu zapa³u, czuje tylko stan przedzapa³owy. Dobre
i to; zaczyna od zbierania Smieci. (Wygl¹da nietêgo, nêdzarz z urobkiem bu
telek wyjêtych ze Smietników bierze go za konkurencjê, kiedy Adam wynosi k
ube³ na podwórko: Pitej stond synek, to je mój rewir. I tak ju¿ wszystko
wyzbierane ).
Serce mu spuch³o; do czegokolwiek by siê zabra³, uwiera go, jakby zajmowa
³o w ciele kolejne po³acie, zak³adaj¹c strefy okupacyjne na wszystkich na
rz¹dach: w¹troba, nerki, jelita, p³uca s¹ teraz sercami, w ka¿dym zak¹tku
cia³a gniexdzi siê serce i ci¹¿y jak diabli, spowalnia kroki, sp³yca odd
ech, odbiera apetyt, wszystkie wnêtrznoSci, zamiast pe³niæ swoje pierwotn
e funkcje, pulsuj¹, krew têskni, zamiast têtniæ; do diab³a z takim sercem
, które zamiast biæ, wybija rytm niepowetowanej straty. CoS w nim siê nie
odwo³alnie przesunê³o, powsta³a jakaS fatalna nieScis³oSæ tektoniczna, pê
kniêcie, po którym Adam przesta³ pasowaæ do siebie samego. Wychodzi z sie
bie, ¿eby nie wyjSæ na poszukiwanie Piêknisia, ale ka¿da nieudana próba o
dwrócenia uwagi wyprowadza go z równowagi. Jak to przetrwaæ. Jak to przer
waæ. Adam nie ma si³ na porz¹dki, przywraca sobie tylko pozór ³adu, w sam
raz tyle, ¿eby móc wyjSæ z domu (na spotkanie Piêknisia), ¿eby móc znowu
byæ (ku Piêknisiowi) wSród ¿ywych.
PiêkniS siê krêci zapamiêtale, ziomale ³ypi¹ na niego z podziwem, w takiej
formie go dawno nie widzieli, bejsbolówki z g³Ã³w, to coS nowego, niez³y u
k³ad, i ten podk³ad latino, czy to ma jak¹S nazwê?
Yerva Cubana odpowiada PiêkniS i wraca do pionu, chêtnie by komuS obi³
ryja, bo od tañca mu nie przechodzi zmu³a, która go dopad³a od czasu wypr
owadzki. U doktorka jednak by³y przynajmniej jakieS warunki i spokój, u ma
tki ju¿ na wejSciu o puste butelki siê potkn¹³ i wypierdoli³ jak d³ugi, cu
d, ¿e go nie pociê³o, w kuchni syf, wszystko siê klei, gdzie¿by tam kto zm
ywa³, nawet kieliszki ju¿ niepotrzebne, bo stara z gwinta ci¹gnie, ze zlew
u jebie moczem, bo kibel na pó³piêtrze i jak siê ekipa napierdoli, to dla
nich za daleko, poza tym i tak ju¿ bywa³o, ¿e jak siê matka albo któryS z
jej wiecznie naprutych absztyfikantów do sracza wybierali, to nie umieli t
rafiæ kluczami do zamka i lali na schody, s¹siedzi siê poskar¿yli w admini
stracji, PiêkniS jeszcze wtedy siê wstawia³, zarêcza³, mówi³, co wy chceci
e babê wyeksmitowaæ, poczekajcie jeszcze, nied³ugo jej nerki wysi¹d¹ i w o
góle przestanie laæ, a nawet oddychaæ, ale matka jest twarda sztuka, ¿ywi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]