[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łam od siebie, bo to dość prosta piosenka. Ale myślałam tylko o Shanie. Musiał mieć niezgłębione pokłady
uczuć, żeby wznieść się do takiego poziomu.
A on chciał grać w futbol.
W którymś momencie mojego recitalu profesor Le Blanc podniósł głowę znad palmtopa i zaczął mi się
przyglądać. Kiedy skończyłam, powiedział:
- Zagraj, proszÄ™, coÅ› innego.
Sięgnęłam po swój rezerwowy utwór. Fascynująca melodia. Wszystkim się podoba. W każdym razie
podobała się mojemu tacie, kiedy ćwiczyłam w domu. Zwykle grałam to dwa razy szybciej, żeby mieć z głowy.
Teraz też tak zrobiłam.
Dlaczego dziecko, obdarzone takim talentem muzycznym, zachowywało się tak koszmarnie, zastana-
wiałam się. Ten chłopak, który przed chwilą wydobył z fletu nieziemsko piękną muzykę, dziś rano powiedział
Lionelowi, że zamoczył jego szczoteczkę do zębów w ubikacji - wtedy, oczywiście, kiedy Lionel już ją włożył
do ust. Jak to możliwe? Nie mogłam pojąć.
Profesor Le Blanc przerzucał papiery w teczce.
- Proszę - powiedział. - Teraz to. - Położył książkę z nutami na stojaku przy moim krześle.
Brahms. I Symfonia. O co mu chodziło, żebym zasnęła? To była zniewaga. Rany, grałam to w pierwszej
klasie. Przesunęłam palcami po otworach fletu. Mój flet, rzecz jasna, ma otwory jak trzeba. To zabytkowy in-
strument, odziedziczony po jakimś tajemniczym członku klanu Mastrianich, który wszedł w jego posiadanie w
podejrzanych okolicznościach. No, dobra, to pewnie nie byle jaki flet.
Jednego nie mogłam pojąć. Dlaczego Bóg - wcale nie twierdzę, że jestem taka przekonana o jego istnie-
niu, ale dla potrzeb dyskusji przyjmijmy, że istnieje - obdarzył takiego chłopaka jak Shane talentem tej miary?
Poważnie. Dlaczego Shane posiadł tak niewiarygodny dar w dziedzinie muzyki, podczas gdy byłby o niebo
szczęśliwszy, biegając po boisku i kopiąc piłkę?
Powiadam wam, jeśli to nie jest dowód na istnienie Boga i jego czyjej kiepskie poczucie humoru, to już
sama nie wiem.
- Dość. - Profesor Le Blanc zabrał Brahmsa i zastąpił go innym nutami.
Beethoven. III Symfonia.
Nie wiem, jak długo siedziałam, gapiąc się na nią. Może całą minutę, zanim wreszcie zdołałam wydu-
sić:
- Ee, panie profesorze. Nie znam tego utworu. Profesor Le Blanc, z ramionami skrzyżowanymi na pier-
si, siedział na stołku obok pianina. Odłożył palmtop i przyglądał mi się bardzo uważnie. Fakt, że istotnie był
dość przystojny, wcale nie czynił tej sytuacji znośniejszą. Przypominał trochę jastrzębia, który zatacza coraz cia-
śniejsze kręgi nad polem kukurydzy, każąc się zastanawiać, co takiego upatrzyło sobie głupie ptaszysko. Może
mysz, a może rozkładające się ciało człowieka?
Profesor Le Blanc powiedział, wymawiając słowa powoli i wyraznie:
- Wiem, Jess, że nie znasz tego utworu. Chcę się przekonać, czy potrafisz go zagrać.
Gapiłam się w nuty.
- Dobrze - odezwałam się po chwili. - Pewnie potrafiłabym. Czy mógłby pan mi to najpierw zanucić?
Nie wydawał się zaskoczony moją prośbą. Potrząsnął głową, tak że jego dość długie kręcone włosy - na
pewno dłuższe od moich - rozsypały się w nieładzie.
- Nie - odparł. - Nie mam zwyczaju nucić. Zaczynaj, proszę. Poruszyłam się niespokojnie na krześle.
- Tylko że - wyjaśniłam - nasz nauczyciel muzyki zwykle najpierw nuci cały utwór i ja naprawdę...
- Aha!
Profesor Le Blanc wrzasnął tak głośno, że o mało nie upuściłam fletu. Wycelował we mnie Oskarży-
cielsko długi palec.
- Ty - powiedział ni to triumfalnie, ni to ze zgrozą - nie potrafisz czytać nut.
Poczułam, że moje uszy stają się różowe, jak przedtem uszy Karen Sue. Nawet nie różowe. Czerwone.
Uszy mi płonęły. Twarz mi płonęła. Klasa była klimatyzowana do tego stopnia, że można by siedzieć w ciepłej
kurtce, ale ja się topiłam z gorąca.
- To nieprawda - powiedziałam, siląc się na obojętny ton. %7ładen problem z twarzą czerwoną jak wóz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]