[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ciszę przerwał Bruno.
- Dobrze się składa, że Jack ma już tam kolegę. To znaczy w Harrington
Hall.
- 64 -
S
R
- Kolegę? - Zabrzmiało to ostrzej, niż chciała. - Nie wiedziałam, że Jack i
Carl siÄ™ przyjaznili.
- No, może  przyjaznili" to za dużo powiedziane. - Położył jej rękę na
ramieniu, a ona przyjrzała mu się uważnie. - Gwen i Richard to poczciwe dusze.
Mają tylko lekkiego fioła na punkcie Carla.
- Ten ich Carl jest najwyrazniej stworzony do szarpaniny na boisku.
- A Jack nie?
- Powiedzmy, że według mnie Jack ma inne zalety.
- Racja - przytaknął. - I decyzja o wysłaniu go do Harrington Hall nie
przyszła mi łatwo. To przecież moje jedyne dziecko i tylko Bóg wie, jak bardzo
go kocham. Ale właśnie dlatego chcę mu dać możliwie najlepsze wykształcenie.
- Którego twoim zdaniem nie zapewni mu szkoła państwowa?
- Nie twierdzę, że to zła szkoła, ale mieszkając w internacie, będzie miał
więcej czasu na naukę i...
- O właśnie. Przecież tu chodzi o czas, prawda? Gdyby Lindsay żyła, też
wysłałbyś go do internatu?
- To nie fair. - Zesztywniał.
- Doprawdy? - Westchnęła. - Ach, to nie ma sensu. Nie powinieneś mnie
wciągać w rozmowy o Jacku. Ty już przecież zdecydowałeś o jego losie.
- ChcÄ™ tylko jego dobra, czy ty tego nie rozumiesz?
Słysząc te słowa, aż się wzdrygnęła.
Dość się ich w życiu nasłuchała. Dorośli zawsze okraszają nimi swoje
trudne do zaakceptowania decyzje. Ona też nie mogła wygrać z armią i wa-
runkami wojskowego życia; na szczęście poradziła sobie, ale to dzięki temu, że
umiała się przystosować i walczyć o swoje. Obawiała się, że z Jackiem będzie
inaczej. Jest on nie tylko dzieckiem wyjątkowo wrażliwym, ale w dodatku
przeżył już utratę jednego z rodziców. Teraz w pewnym sensie straci drugie.
Bruna też jej było żal. %7łycie lekarza nie jest łatwe. Ale czy to wystarczający
- 65 -
S
R
powód, by podejmować tak radykalną decyzję, która zaważy na całej
przyszłości Jacka?
Pożegnała się z Brunem i odjechała, przysięgając sobie, że nigdy więcej
nie da wciągnąć w rozmowę o Jacku - ani o Lindsay.
W sobotę jadła lunch z Rosą i Jackiem. Pogoda była piękna. Rosa nakryła
do stołu w oranżerii, wśród kwitnących kwiatów.
- Słyszałaś - Jack zerknął na Frances - że ludzie teraz najwięcej chorują w
weekendy i w środku nocy?
- A ty skąd to wiesz? - zapytała.
Wzruszył ramionami, pałaszując lunch z zapałem, który przywiódł jej na
myśl apetyt kogoś innego.
- Bo kiedyś urządzaliśmy latem pikniki i różne inne rzeczy, ale teraz już
nie. I częściej słyszę w nocy, jak tata wychodzi.
Ten popis logiki spowodował, że Frances ścisnęło się serce. Rzuciła
okiem na Rosę, z której twarzy znikł uśmiech.
- Mówiłeś już Frances o wyjezdzie do Christiny? - spytała pośpiesznie.
Jack pokręcił głową.
- Co roku jeżdżę w lecie do cioci Christiny do Brighton. Mam tylko jedną
ciocię i jednego wujka. Ale wujek Graham mieszka w Nowej Zelandii, więc
dawno się nie widzieliśmy. Mam tam dwoje kuzynów, Karen i Jamesa. Może w
przyszłym roku do nas przyjadą. A jak nie, to my do nich pojedziemy, prawda,
babciu?
- Może. To zależy, czy tata będzie mógł. Skończywszy posiłek, Jack
odsunął krzesło.
- Czy mogę teraz zabrać Fran do mojego pokoju? Słysząc to, Rosa
znieruchomiała.
- Przecież nawet nie zaczęła zupy!
- Zaraz przyjdę - uśmiechnęła się Frances. - Może ty pójdziesz pierwszy i
wszystko przygotujesz?
- 66 -
S
R
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Gdy zniknął, Rosa z irytacją
pokręciła głową.
- Jedyne, co go obchodzi, to ta piekielna maszyna.
- To ma swoje dobre strony, komputery są już we wszystkich szkołach. Za
kilka lat podręczniki przejdą do historii.
- To samo mówi Christina. Jest informatykiem w dużym
przedsiębiorstwie przemysłowym. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czym się
zajmuje.
- To pewnie Jack jest u niej w swoim żywiole.
- Tak, Christina stara się nim zajmować najlepiej, jak potrafi. Ona i Nigel,
jej mąż, są już dobrze po trzydziestce. Zdecydowali, że nie będą mieli dzieci.
Lindsay też nie miała instynktu macierzyńskiego. Myślę, że urodziła dziecko,
żeby sprawić przyjemność Brunowi. Bo dla niej to nie było... coś naturalnego.
Frances, zdumiona, wpatrywała się w Rosę.
- Lindsay i Christina były siostrami... twoimi córkami?
- Nie wiedziałaś o tym?
Frances z wolna pokręciła głową. Bruno i Rosa byli sobie tak bliscy, że
nie przyszło jej. do głowy, iż mogą nie być spokrewnieni.
- Myślałaś, że Bruno jest moim synem? Frances zarumieniła się. Zrobiło
jej się głupio.
- Ja... ja... chyba tak. Właściwie nie zastanawiałam się nad tym.
- Rodzice Bruna nie żyją od czterech lat, a Graham, jego brat, wyjechał do
Nowej Zelandii. Ma tam farmÄ™. Szkoda. Karen i James sÄ… prawie w wieku
Jacka, a więcej kuzynów nie ma. - Uśmiechnęła się ze współczuciem. - Nie
mieliście z Brunem za dużo czasu, żeby się czegoś o sobie dowiedzieć.
Frances jeszcze nie ochłonęła z wrażenia. Jak mogła się tak pomylić?
- Nie... - Pod wpływem zaciekawionego spojrzenia starszej pani znów się
zaczerwieniła. - Lekarz i pielęgniarka nie muszą wiele o sobie wiedzieć, a
zresztą ja tu przyjechałam na krótko... Bardzo krótko.
- 67 -
S
R
- Ale zdawało mi się, że jakoś przylgnęliście do siebie. Musisz mi
wybaczyć, moja miła. Zdaje się, że ja też trochę się pomyliłam. Bruna czasem
trudno zrozumieć... W ogóle czasem jest trudny... Zmienił się od śmierci
Lindsay. To chyba taki pancerz ochronny.
Grając z Jackiem w gry komputerowe, Frances ciągle wracała myślą do
tej wypowiedzi. Co Rosa miała na myśli mówiąc, że się pomyliła?
- Przyjedziesz za tydzień? - spytał uroczyście Jack, gdy żegnali się przy
drzwiach.
- Frances ma też inne zajęcia, kochanie - wtrąciła Rosa. - Już i tak
zajęliśmy jej dużo czasu.
Na widok rozczarowanej miny chłopca i jego przygarbionych barków
Frances się zawahała.
- A... co byście powiedzieli na piknik, skoro już dawno go nie
urządzaliście? Tylko nas troje?
- Cudownie! - Niebieskie oczy Jacka zapłonęły i rzucił się Frances na
szyjÄ™.
Nękana wyrzutami sumienia, Frances odwzajemniła uścisk. To szczupłe
ciałko w jej ramionach tak wyraznie pragnęło czułości.
- Na pewno możesz? - Rosa spojrzała na nią pytająco.
- Zadzwonię, żeby potwierdzić.
- Zapytam tatę, czy mógłby z nami jechać - wtrącił Jack. Rosa przygryzła
wargÄ™.
- Lepiej nie zawracać mu głowy, kochanie - zmitygowała go łagodnie. -
Jest teraz strasznie zajęty. Może innym razem.
Frances spojrzała na nią z wdzięcznością.
- No i nie wiadomo, jaka będzie pogoda - powiedziała. - Może się
zdarzyć, że w ostatniej chwili będziemy musieli odwołać piknik. Nie obiecuj
sobie za wiele!
- 68 -
S
R
W piątek po południu Gill z pytająco uniesionymi brwiami podała
Frances słuchawkę.
- Do ciebie albo doktora Quillana.
- Kto to? - Frances zakryła membranę dłonią, żeby jej nie było słychać.
- Madjur Rasti. GÅ‚os ma straszny.
- Madjur? - Frances ścisnęła mocniej słuchawkę. - Mówi Frances Duncan. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl