[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I choć wciąż się uśmiechał, jego oczy pozostały ponure. Słowa Lazzara
brzmiały jak przestroga.
Gdy o siódmej rano Jeremy otworzył pilotem bramę do rezydencji Lazzara,
Caitlyn zdała sobie sprawę, że nawet nie stara się pogodzić życia prywatnego z pra-
cą - asystentka Lazzara Ranaldiego nie miała co marzyć o życiu prywatnym. Każ-
dego ranka spotykali się w hotelu albo u niego, w zależności od tego, co dyktował
harmonogram. A cóż to był za harmonogram! W ciągu tygodnia pracy u niego Ca-
itlyn przemierzyła więcej kilometrów niż w ciągu całego życia. Lazzaro traktował
helikoptery jak taksówki, a loty samolotem na dwugodzinne spotkania były co-
dziennością. Caitlyn wstawała przed świtem i brała prysznic, po czym szofer
S
R
Lazzara dowoził ją na miejsce. Codziennie kładła się spać przed północą tylko po
to, by zerwać się na równe nogi wraz z dzwonkiem budzika. I cały ten cyrk zaczy-
nał się od nowa...
Wypiła ostatni łyk kawy na wynos z nadzieją, że kofeina szybko zacznie dzia-
łać. Wyszła z samochodu, przykleiła uśmiech do twarzy i zastukała do ciężkich
drzwi wejściowych, zastanawiając się, w jakim nastroju zastanie szefa.
- Dzień dobry! - Przyzwyczajona do tego, że nikt nie odpowiada, Caitlyn
otworzyła drzwi.
Jej wysokie obcasy głośno stukały w parkiet i milkły na grubych, szykownych
dywanach. Nowe buty zaczęły ją obcierać, zanim dotarła do pustego holu. Była u
niego dopiero trzeci raz. Zwykle Lazzaro czekał w kuchni, witał się z nią szybko i
przystępował do omawiania harmonogramu.
Ale nie tym razem.
Idąc ciemnym korytarzem, czuła się jak intruz. Nie przywykła jeszcze do wy-
twornych wnętrz na tyle, by przestały ją zachwycać. Jego urządzona z przepychem
rezydencja w Toorak, przedmieściu Melbourne, nie pozostawiała wątpliwości, że
mieszka w niej mężczyzna. Caitlyn rzucił się w oczy brak kobiecej ręki - kwiatów
ożywiających wnętrze, kolorowych akcentów łagodzących twarde linie mebli,
przyciÄ…gajÄ…cych wzrok fotografii.
Przechodząc obok salonu, dostrzegła, że w tym zwykle nienagannie posprzą-
tanym pokoju panuje bałagan. Zatrzymała się na widok poduszek rozrzuconych po
podłodze i wciągnęła w nozdrza niepożądany zapach ciężkich, egzotycznych per-
fum. Kolorowe diody wieży stereo migały w ciemności. Pewnie nie miał czasu wy-
łączyć jej przed udaniem się do sypialni. Caitlyn pokręciła głową i skierowała się
do kuchni.
Musisz się przyzwyczaić, Caitlyn.
Pomagała Lazzarowi organizować jego życie, więc powinna się przyzwyczaić
do kobiet, które mu to życie umilały. A było ich wiele: Lucy, Tabitha, Mandy, Ta-
S
R
nya... Każde wymruczane w słuchawce imię było dla niej jak cios - cios, który
Lazzaro łagodził, gdy odmawiał odebrania telefonu. Caitlyn pomyślała, że może
tym razem to Bonita - kobieta, której niski, gardłowy głos był w stanie wyrwać
Lazzara nawet z najważniejszego spotkania.
Gdy weszła do kuchni, zauważyła pustą butelkę po szampanie i dwa kieliszki.
Na jednym z nich widniały ślady szminki.
Usłyszała kroki na schodach i przygotowała się na widok jakiejś olśniewają-
cej egzotycznej piękności.
Ale to był tylko Lazzaro.
Do diaska! - pomyślała, usuwając się spod lampy w nadziei, że cień ukryje jej
rumieniec. Czy on nie może się ubrać?
Lazzaro przyszedł prosto spod prysznica. Miał na sobie same spodnie, w do-
datku z rozpiętym guzikiem, i poklepywał ręcznikiem świeżo ogoloną twarz. Jego
śniada, oliwkowa skóra, zwykle zakryta od nadgarstków po szyję, teraz była od-
słonięta.
- Jestem spózniony... - Mokre włosy opadły mu na czoło. Oszołomiła ją piż-
mowa woń wody po goleniu w połączeniu z zapachem wilgotnej skóry. Ale to nie
zapach zapierał jej dech w piersiach, tylko mężczyzna. - Chcesz kawy?
Proste pytanie - właściwie zbędne, bo tylko dzięki kofeinie udało jej się prze-
trwać ten tydzień. Lecz choć wypiła z nim niezliczone filiżanki, ta kawa wydała jej
się inna. Robił ją Lazzaro we własnym domu.
- Kawa? - powtórzył.
Milcząco skinęła głową, oblewając się rumieńcem.
Gdy odwrócił się i otworzył szafkę nad głową, ujrzała zarys jego mięśni. Na-
prawdę wolałaby, żeby coś na siebie narzucił. Bo na widok półnagiego Lazzara
krzątającego się po kuchni jej myśli rozproszyły się jak liście na wietrze. Miała tyl-
ko nadzieję, że nie wyciągnie trzech filiżanek - że gość Lazzara do nich nie dołą-
czy, albo, co gorsza, Lazzaro nie zaniesie jej kawy.
S
R
Jak szczęśliwa musiała być kobieta, która budziła się przy nim...
- Proszę. - Gdy podawał jej kawę, jej oczom ukazała się jego klatka piersiowa
w pełnej krasie. Nie mogła wziąć od niego filiżanki, po prostu nie mogła. Siedziała
bez ruchu na kuchennym stołku i przełknęła tylko ślinę, gdy nachylił się nad nią, by
postawić filiżankę na blacie za jej plecami.
Ogarnęły ją nowe, nieznane dotąd myśli. Tak mógłby wyglądać każdy ich po-
ranek...
Boże, jaka ona piękna. Nieważne, że to kłębek nerwów - jest absolutnie za-
chwycajÄ…ca.
Ostatni tydzień był dla Lazzara wyjątkowo trudny. Czekał, aż Caitlyn popełni
jakiś błąd, potknie się, pokaże swoje prawdziwe oblicze. Ale na razie okazała się
jedynie powiewem świeżego powietrza.
Wpadała do biura i wypadała z niego z promiennym uśmiechem, oczarowując
zarówno kolegów z pracy, jak i szefa. Nie było wątpliwości, że nadawała się do tej
pracy. Stanie się doskonała, gdy tylko nauczy się jeszcze kilku rzeczy.
W chwilach takich jak ta zapominał, że jest kuzynką Roxanne. Patrzył na jej
drżące ręce i podskakujące kolana i miał ochotę ścisnąć jej nogi swoimi udami,
wpić się w jej usta i sprawdzić, jak smakują. Dlaczego nie czuł nic takiego wczoraj
wieczorem, słuchając trajkotania Mandy - a może Mindy? Choć była piękna, nie
miał ochoty zamknąć jej ust pocałunkiem, nie przeszył go nawet najmniejszy
dreszcz podniecenia. Bardzo go to zmartwiło. Zawsze stawał na wysokości zadania,
ale wczoraj mogłoby się to okazać trudne. Dlatego po kieliszku szampana oznajmił,
że pada ze zmęczenia, i kazał szoferowi odwiezć Mandy do domu.
Teraz nie był zmęczony - wręcz przeciwnie. W powietrzu wisiało podniece-
nie. Patrzyli na siebie w milczeniu. Oboje to czuli.
- Może pójdziemy na górę? Rozładujemy to napięcie? - powiedział z uśmie-
chem.
Gdyby ktokolwiek inny, w jakiejkolwiek innej sytuacji wypowiedział podob-
S
R
ne słowa, Caitlyn umarłaby. Ale roześmiała się, wdzięczna, że przyznał istnienie tej
energii między nimi, obrócił ją w żart. Ona też mogła zażartować.
- Widziałam już pana harmonogram. Nie mamy ani chwili na takie bzdury!
Poza tym dopiero co nałożyłam makijaż.
Zaśmiał się, a ona przestała się rumienić. Zdała sobie sprawę, że flirtuje z nim
- ona, Caitlyn Bell, najbardziej nieporadna w sprawach sercowych, właśnie flirtuje
z najseksowniejszym z mężczyzn!
Dostrzegła w jego twarzy cień żalu, gdy uśmiechnął się i puścił do niej oczko.
- Szkoda!
Teraz już mogła podnieść filiżankę i wypiła kilka łyków.
- Szkoda - powtórzył. - Byłoby wspaniale!
Gdy oddalali się od miasta, Lazzaro wydawał polecenia, przeglądając gazetę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]