[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łuków .i połamanych dzid z władcami świata. Co mam?
Wzgórza porośnięte wrzosem, wiklinowe chaty, włócznie
moich gorącogłowych współplemieńców. A walczę z
Rzymem, jego zbrojnymi legionami, jego szerokimi,
\yznymi równinami i morzami pełnymi bogactw, jego
górami i rzekami, jego miastami, jego bogactwem, jego
stalą, jego złotem, jego władzą i jego gniewem. I będę z
nim walczył ogniem i mieczem, intrygą i zdradą, kolcem i
\miją na ście\ce, trucizną w pucharze, sztyletem w
ciemności, tak
- głos jego ścichł - i\ pomocą potworów spod ziemi.
- Ale\ to szaleństwo - zawołał Gonar. - Zginiesz,
próbując wykonać ten plan! Zejdziesz do piekła i nie
powrócisz! Co wtedy stanie się z twoim ludem?
- Lepiej bym umarł, skoro nie mogę im słu\yć - rzekł
król.
- Ale nie zdołasz nawet dotrzeć do istot, których
szukasz - mówił Gonar. - Od niepamiętnych czasów \yją na
uboczu. Nie istnieje brama, którą mógłbyś się do nich
dostać. Dawno temu przecięły więzy łączące je ze światem,
który znamy.
- Dawno temu - powiedział Bran - mówiłeś mi, \e nic
we wszechświecie nie jest oddzielone od strumienia \ycia - i
mówiłeś prawdę, której dowody często widziałem. Ka\da
rasa, ka\da forma istnienia związana jest w pewien sposób
z resztą \ycia i ze światem. Istnieje gdzieś wątle ogniwo,
łączące tych, których szukani, ze światem, który znam.
Gdzieś istnieje Brama. I znajdę ją pośród niegościnnych
moczarów zachodu.
Groza błysnęła w oczach Gonara.
- Zguba! Zguba! Zguba krajowi Piktów! Zguba nie
narodzonemu królestwu! Zguba, czarna zguba synom
człowieka! Zguba, zguba, zguba!
Bran zbudził się w ciemnej komnacie. W prętach
kraty w oknie odbijały się gwiazdy. Księ\yc znikł ju\ z jego
pola widzenia, lecz słaba poświata ciągle dr\ała nad
dachami domów. Król wstrząsnął się na wspomnienie snu i
zdusił w ustach przekleństwo.
Wstał, odrzucając płaszcz i opończę. Wdział lekką
kolczugę, przy- pasał miecz i sztylet. Podszedł jeszcze raz
do okutej \elazem skrzyni i wyjÄ…Å‚ z niej kilka niewielkich
pakunków, których brzęczącą zawartość przesypał do
skórzanej sakiewki. Potem cicho wyszedł z domu otulony
swym szerokim płaszczem. Nie było tu \adnej słu\by, która
mogłaby go szpiegować - zdecydowanie odmówił przyjęcia
niewolników, w których Rzym, zgodnie ze swą polityką,
zaopatrywał barbarzyńskich posłów. Zgarbiony Grom
zaspokajał wszystkie skromne potrzeby Brana.
Stajnie stały w przedniej części dziedzińca. Przez
chwilę szukał po omacku, nim poło\ył dłoń na pysku
wielkiego ogiera czekając, a\ koń go rozpozna. Po ciemku
zało\ył mu siodło i uzdę, po czym, prowadząc go za sobą,
wyszedł na wąską uliczkę. Księ\yc zachodził; pas cienia
rozszerzał się wzdłu\ zachodniego muru. Marmurowe
pałace i gliniane rudery Ebbracum stały cicho w zimnym
świetle gwiazd.
Bran dotknął sakiewki, cię\kiej od złotych monet z
pieczęcią Rzymu. Przybył do Ebbracum, by szpiegować,
udając posła z kraju Piktów. Jednak, jako barbarzyńca,
nie potrafił odegrać swej roli z chłodną etykietą i
statecznym dostojeństwem. W jego pamięci tłoczyły się
wspomnienia dzikich uczt, na których wino lało się z
fontann; rzymskich kobiet o białych piersiach, które dość
mając cywilizowanych kochanków patrzyły na pełnego
męskości barbarzyńcę z czymś więcej ni\ tylko
przychylnością; zmagań gladiatorów i gier, podczas
których grzechotały kości, a wysokie stosy złota
przechodziły z rąk do rąk. Pił du\o i grał ryzykownie,
zgodnie z barbarzyńskimi zwyczajami. Swe zadziwiające
szczęście zawdzięczał, być mo\e, spokojowi, z jakim
przyjmował zwycięstwa i pora\ki. Złoto było dla niego jak
piasek przepływający między palcami. W swoim kraju nie
potrzebował go, lecz w granicach cywilizowanego świata
nauczył się cenić jego siłę.
W cieniu północno-zachodniego muru rozró\nił
wyłaniającą się z mroku wielką wie\ę stra\niczą,
połączoną z murem zewnętrznym, nad którym ją
wzniesiono. W jednej z jej części mieściły się lochy. Bran
pozostawił konia ze zwisającymi ku ziemi wodzami w
ciemnej alei, a sam cicho jak skradajÄ…cy siÄ™ wilk wniknÄ…Å‚
w cień twierdzy.
Młodego oficera Waleriusza obudził z lekkiej,
niespokojnej drzemki słaby dzwięk u zakratowanego okna.
Usiadł i zaklął cicho, kiedy światło gwiazd, padające przez
kraty na nagą, kamienną posadzkę przypomniało mu o
doznanym poni\eniu. Có\, pomyślał, wyjdzie stąd za parę
dni; Sulla nie będzie zbyt surowy dla kogoś posiadającego
tak wysokie koneksje. Niech wtedy ktokolwiek, mÄ™\czyzna
czy kobieta, spróbuje z niego szydzić! Przekleństwo na
tego bezczelnego Pikta! Chwileczkę, przypomniał sobie
nagle, co to za dzwięk go obudził?
- Pssst - zabrzmiał głos zza okna.
Po co taka tajemnica? To nie mo\e być wróg - a
jednak dlaczego miałby to być przyjaciel? Waleriusz
podszedł do okna. Na zewnątrz niczego nie było widać
wyraznie w słabym świetle gwiazd. Dostrzegł tylko jakiś
cień w pobli\u.
- Kim jesteÅ›? - przysunÄ…Å‚ twarz do kraty, starajÄ…c siÄ™
przebić wzrokiem ciemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]