[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z coraz większą pewnością siebie, zwłaszcza kiedy wyszło na jaw, że ów Ron, przyjaciel
studentów, jest oszustem. Teraz Parkinson był niemal pewien swego zwycięstwa i zaczynał
już nawet przebąkiwać o najmłodszym profesorze w kraju.
Czwórka studentów złożyła razem z Knutem wizytę rektorowi oraz komisarzowi
policji. Opowiedzieli o tym, że sprawy przybrały nowy, całkiem niespodziewany obrót, zaś
Knut potwierdził prawdziwość ich wersji wydarzeń, które miały miejsce podczas jego pobytu
w Steinheia. Swych przyjaciół natomiast zapewnił, że nikt z rodziny nigdy nie widział w
towarzystwie prawdziwego Ronalda Fletchera nikogo, kto by odpowiadał rysopisowi ich
Rona . Nikt taki sam też tam nie przyjeżdżał.
W ciągu tych dwóch dni Annika prawie się nie odzywała. Chętnie przebywała w
towarzystwie Martina, który robił wszystko, by stanowić dla niej oparcie. Ale nawet on nie
rozumiał do końca tego lęku, który wyrażały jej oczy. Ona sama też nie umiała wyjaśnić, co
ją tak dręczy, a to Martinowi życia nie ułatwiało.
Nawet nie zauważyli, że stali się sobie bardzo bliscy w tym okresie. Annika odnosiła
się do niego z większą otwartością, mniej była czujna w jego obecności, a czasami nawet
przytulała się do jego męskiego ramienia.
Martin czekał. Wiedział, że ona go naprawdę potrzebuje. Mógłby teraz odczuwać
triumf, że Ron okazał się oszustem, ale sam też był tym zdeprymowany. Lubił przecież Rona,
choć miał w nim rywala. Martin wiedział jednak, że czas działa na jego korzyść. Annika
żywiła teraz do niego pełne zaufanie i pewnie w końcu nadejdzie dzień, kiedy zapomni o
niezwykłej sile Rona, a jego władza nad nią ustanie.
Może...
Na trzeci dzień nieoczekiwanie zostali wezwani do rektora. Knut także. No to
Parkinson wygrał, myślał Martin zgnębiony. Wpadł pewnie na jakiś nowy lisi podstęp,
któremu nie będziemy mogli się przeciwstawić. A na nas spadnie wstyd i wszelkie możliwe
pomówienia.
Także i tym razem rozmowy odbywały się w obecności licznych uniwersyteckich
osobistości. Przyszedł komisarz policji i jego zastępca, a Parkinsonowi towarzyszyła Lisbeth.
Obok rektora siedział jakiś obcy mężczyzna, sprawiający wrażenie kogoś ważnego.
Rektor powitał przybyłych, po czym powiedział:
- Interesująca nas sprawa przybrała dzisiaj nowy, zaskakujący obrót. Chciałbym teraz,
aby głos zabrał nasz gość, profesor i kustosz muzeum, Charles White z Erin. Ma on nam do
opowiedzenia niezwykłą historię, którą ja też znam tylko we fragmentach. Wszyscy obecni
mówią po angielsku, więc możemy zaczynać. Bardzo proszę, profesorze White.
Czwórka przyjaciół spoglądała po sobie. Erin? Irlandia?
- W miejscowości Meath pod Dublinem znajduje się niewielkie wzgórze zwane Tara -
zaczął profesor White. - W czasach prahistorycznych znajdowało się tam miejsce kultu i
cmentarz, gdzie chowano zmarłych królów. Miejsce zostało dokładnie opisane w
staroiryjskiej literaturze. Znajdują się tam groby datowane na około dwa tysiące lat przed
Chrystusem. A o znaczeniu nekropolii świadczy fakt, że dopiero w piątym wie - ku naszej
ery, za panowania królów Ui Néill przestano tam grzebać zmarÅ‚ych. CzÄ™sto bywam w
tamtych stronach, po części dlatego, że Tara jest pod opieką mojego muzeum, lecz także
dlatego, że bardzo to miejsce lubię. Spaceruję tam i rozmyślam o dawnych czasach. Kilka dni
temu znowu odwiedziłem Tara. Był wieczór. Młody księżyc świecił nad królewskimi
kurhanami, a także nad Lia Fail, gdzie koronowano iryjskich władców. I wtedy podszedł do
mnie jakiś mężczyzna. W blasku księżyca dostrzegłem, że ma bardzo ładne, choć z jakimś,
jakby to powiedzieć, delikatnym odcieniem okrucieństwa rysy oraz ciemne, połyskujące
miedzianym blaskiem włosy.
- Ron - szepnęła Tone.
- Człowiek ów przywitał się w osobliwym galijskim dialekcie i wyglądał na
uradowanego, gdy mu odpowiedziałem również po galijsku. I wtedy, ku mojemu ogromnemu
zdumieniu, podał mi absolutnie fantastyczną koronę, prosząc, bym się nią zaopiekował
najlepiej jak potrafię. Bo jej miejsce jest właśnie tu, w Temair - powiedział. Temair to
staroiryjska nazwa Tara. Szukałem jej przez wiele lat - mówił dalej nieznajomy. - Nie
dawałem za wygraną i oto teraz znalazłem .
- Królewska korona! - wykrzyknął Martin. - Wróciła na właściwe miejsce!
- Cóż za głupstwa! - oburzył się Parkinson. - Korona jest moja, a jej miejsce jest tutaj,
gdzie została znaleziona. Czy pan ją przywiózł?
- Nie - odparł White łagodnie. - Nie możemy jej oddać!
I ciągnął dalej swoją opowieść.
- Długo chodziliśmy tego wieczora po starym cmentarzu i ów młody człowiek
opowiedział mi niezwykłą historię. Mówił o tym, co się stało na norweskim zachodnim
wybrzeżu. Spisałem jego wyjaśnienia i kopię przekazuję teraz panu komisarzowi. Proszę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]