[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kę? Fakt, że zdradzał przejawy chłopięcego fetyszyzmu, gromadził jakieś strzępki włosów w
celofanie, wstążki, szczoteczkę do zębów ukradł raz którejś dzierlatce, wystarczy, by stwier-
dzić, że miał żywą wyobraznię erotyczną. Jestem pewien, że był dotąd niewinny. Raz całował
się z Matematyczką, pocałował ją w policzek, na tym koniec. Cóż to znaczy, że się (pająk)
zużył? Bzdura! On dopiero przygotowywał rozsmakowanie miłości. Nieraz myślałem, że na-
rzuca zwariowany pośpiech w każdej innej sferze doznań gracz! przechera! by zostawić
na koniec samą miłość, wielką i zupełną. Był wrażliwy na świeżość, dziewczęcość, lubił pan-
ny skromne, rozgarnięte, puszkinowskie. Nie pamiętam w jego ustach chamskich uwag o ko-
bietach. %7ładnych kawałów sypialnianych. (Jeżeli zajmowała go biologia, to inaczej, na przy-
kład, rysował aparaty do męczenia jaj , w czym dorównywał ponurością zawodowym maka-
brycznym humorystom, ale w tych mechanizmach z wiertarkami, z systemem żyletek,
laubzeg, naczyń z kwasami, szczurami, w tych igraszkach wyobrazni rodem ze średniowiecza
i Kafki, którego zresztą nie znał, nie było przecież pornografii, tych lepkich smaczków, eufe-
mizmów, chrząknięć, nic z tych rzeczy.) Wizje miewał ładne, jak z Piękności nocy Claire a,
które oglądał siedem razy w kilku kinach. Czyż nie przyszło mu do głowy, aby sprawdzić
owe wizje? Jestem pewien, że w tym czasie, odkąd się z nim rozstałem, nie miał po temu
okazji. A czyż nie jest naturalne, że chłopięce wizje erotyczne trzeba w końcu sprawdzić?
28
Nie, ten pająk miał za mało czasu, aby zwiedzić wszystkie części gmachu. Porównanie z
pajÄ…kiem jest wadliwe.
Opowiadałem wam o takim Mawce mówię.
Mawka? Ach, plastyk-kompozytor! Co z nim?
Odebrał sobie życie.
Jak? Co zrobił? krzyczy Zdzich...
Nie, on nie mógł zużyć wszystkich szans istnienia. Nie znał walki celowej, walki o coś.
Bywał w cerkwi i uważał się za hurra-antyklerykała, ale cóż to był za smarkaczowski bunt,
gdzie jego walka polegała na udanej nadgorliwości. Zpiewał pieśni przejmującym głosem i
przedłużał mszę o kilka minut. Klęczał i śpiewał, zresztą ładnie, kapłanowi więc nie wypa-
dało kończyć ceremoniału, gdy jak sądził doprowadził kogoś do ekstazy. O cóż walczył?
Walczył tylko o wygraną. Opętany był hazardem wygrywania. Czyż nie tęsknił do walki na-
prawdę? Tyle czytał o zmaganiach ludzi z ludzmi, czyż nie zechciał tych zmagań doświad-
czyć na sobie? Zanim umrze? Co tam książki! Miał w swym rodowodzie aż nadto blizn po
wiatrakach Centralnych Konfliktów, miał ojca z zagmatwaną przeszłością kontr- i rewolucyj-
ną, miał wspomnienie Chin z wojskami Czang Kaj-szeka, ustępującymi przed czerwoną par-
tyzantką, miał swój kult Stalina, którego portrety przerysowywał kiedyś kredkami do gazetek
ściennych; swój pożar tych portretów.
(Pamiętam, w naszym szukaniu nieprzeczuwalnych środków ekspresji malarskiej, nama-
wiałem go, by zrobił obraz pod tytułem Drzewo genealogiczne. Był to pomysł literacki bar-
dziej niż malarski: na naturalistycznym klonie Mawka inaczej drzewa nie mógł namalować
wisiały, w naszym scenariuszu, przeróżne przedmioty, a przeważała broń, szyszaki, dzidy,
szable, oczywiście: szable, mauzery... Na wierzchołku tego drzewa siedział Mawka. Puszczał
bańki mydlane albo grał na skrzypcach. Co do tej czynności nasze zdania były podzielone,
Mawka wolał skrzypce. Jakoż zaczęty szkic przerobił na Dwa klony w słońcu. Nawet tu nie
podjął walki, chociaż miała to być opowieść o walce, na terenie sztuki. Wolał ładny pejzażyk.
Nasze upodobania miały ze sobą coraz mniej wspólnego. Ale ja byłem starszy od Mawki o
dwa lata. Musiał zdawać sobie z tej różnicy sprawę, był bardziej odważny niż ja, gdybyż ze-
chciał walczyć jego pierwsze starcie przyćmiłoby wszystkie moje potyczki razem wzięte.
Jego Ryzyko byłoby Ryzykiem doprowadzonym do ostateczności. Poza wyobrażalną granicę.
Więc i to miał przed sobą. Więc i tego w swej biografii miał jeszcze doświadczyć. Co za po-
mysł z wyczerpaniem się świata dla Mawki? Jaka tam przypowieść o pająku!)
Co ty wygadujesz? syczy Gorzelańczyk.
Jego noga pod stołem wędruje od buta do buta, od czarnych butów Zdzicha, obok żółtych
Lecha, ordynarnych traktorów Ciuchny, do obuwia Waldka Czerwionego Waldek nosi
obuwie w ogóle jego noga szuka mojej nogi. Jego noga chce mnie kopnąć. %7łebym sie-
dział cicho. Takich rzeczy nie wolno dziś mówić w obecności Ciuchny. Czy ja nie rozumiem?
Ale o czym ty mówisz? ostrzega mnie Zdzich gęstym szeptem. I wytrzeszcza na mnie
oczy, jakby chciał nimi zająć cały obszar swej czerwonej twarzy. Waldek struchlał. Faluje
nozdrzami, a bezruchem rzęs i ciszą zmarszczek przekazuje swoje ostrzeżenie. To, co powie-
działem, każdy pojął jako prowokację. Wymyśliłem samobójstwo Mawki, żeby Ciuchna po-
wiedział o swoim. %7łeby wyjaśnił, co to było z tymi telefonami. Tram jest twardy, myślą, ale i
okrutny. Tak myśli Czerwiony i pozostali. Nawet Lech, ale Lech jest mną zachwycony. Pełen
dymu spalanego szybko papierosa. Tram jest konsekwentny, myśli, powiedział, że Ciuchnę
rozwali i już go rozwala. Lech t a k i e g o Trama nie przeczuł. Nie martwi go to jednak.
Wreszcie odkrył partnera z własną szują . Gorzelańczyk kopie mnie pod stołem.
Tram jest przemęczony mówi Zdzich. A tak, to on swój chłop. Z tym, że przemęczo-
ny i gada.
Gorzelańczyk chce ratować sytuację . Wstaje i będzie za chwilę powtarzał swój program
poetycki , złożony z przedrzeznionych obiegowych chwytów literackich. Zrobi to zabawnie,
29
z kaznodziejskim patosem, dziś mówi głośniej, żeby zakrzyczeć moje tu przed chwilą wy-
mówione odebrał sobie życie . Recytuje:
O przemęczaniu się mgliście. Ach, w tym wytchnieniu z mżawki brakuje gardeł okręż-
nych. Niesiesz w żebrach zdławione łkanie trzech izotopów. Dobądz, ale bez słowa, jedyne
ziarno księżyca, które, wzięte z osobna, oddaje pogłos metalu. Gruszo, brzemienna kałużą!
Wodospady, schorzałe oliwą! Gniotą mnie rogi sarnie i twe palce w stawach bezradne. Prze-
padnę wypluwa chleb, ubawiony rymem, może mówić dalej, ale Czerwiony nie znosi tych
parodii: Kogo ty profanujesz? pyta.
Tramowi się coś poplątało odzywa się Zdzich. Nie udało się Gorzelańczykowi znisz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]