[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogę zaakceptować, i nie chcę o tym dłużej rozmawiać.
Przez głowę Charlie przemknęły setki domysłów. Gail
była miłą, wesołą, dobrą dziewczyną Co mogła zrobić, żeby
pękła więz łącząca ją z bratem? Przecież byli sobie tacy
bliscy. Gail zawsze pędziła do telefonu, by podzielić się
z Denverem dobrymi nowinami. Jego opinia była dla niej
najważniejsza.
Z zamyślenia wyrwał ją hałas. Robbie i Sabrina stanęli za
jej plecami. Charlie odwróciła się z uśmiechem i podrapała
sukę za uchem.
S
R
- Wiesz co? - z dumą oznajmił Robbie. - Denver nauczy
mnie, jak się rozpala ognisko.
Oczy chłopca lśniły tak mocno, że Charlie chciało się
śmiać, ale udało się jej zachować powagę.
- Phi, też cię mogę tego nauczyć. Wystarczy wziąć pu-
dełko zapałek...
- Mamo! - Na twarzy Robbiego pojawił się wyraz nie-
kłamanego oburzenia. - To nie tak! To trzeba robić po in-
diańsku, za pomocą drewienek.
- Aha, rozumiem. A więc osiągnięcia cywilizacji nie są
dla was wystarczająco dobre.
Robbie wzniósł do nieba swoje wielkie, błękitne oczy.
- Mamo, musisz się nauczyć prawidłowo rozpalać ogień.
Możesz przecież zgubić się w lesie, i co wtedy?
- Oczywiście - opowiedziała ze śmiechem i odwróciła
się w kierunku Denvera, zajętego przygotowywaniem nocle-
gu. - Jak mogłam o tym nie pomyśleć.
Denver zaimponował jej cierpliwością, z jaką uczył Rob-
biego krzesać ogień. Po wielu nieudanych próbach zrezygno-
wali i wyciągnęli zapałki. Charlie próbowała zachować
powagę, ale swoim rozbawieniem zaraziła wszystkich. Wy-
buchnęli śmiechem. Po chwili w dobrych humorach zasiedli
do kolacji. Nastrój radosnej beztroski unosił się nad ich obo-
zowiskiem. Charlie pragnęła zachować tę chwilę jak drogo-
cenny skarb.
Denver zauważył, że Robbie nieustannie na niego zerka,
co trochę go zdeprymowało. Dlaczego ten dzieciak bardziej
zajmuje się nim niż jedzeniem? Ale nagle zrozumiał, o co
małemu chodzi. Chłopiec naśladował go we wszystkim,
identycznie trzymał widelec, a od czasu do czasu z poważną
miną wpatrywał się w ogień. Nawet tak samo siedział. Den-
ver spojrzał na Robbiego innymi oczami. Nigdy dla nikogo
S
R
nie był wzorem, a teraz zrozumiał, że to wielka odpowie-
dzialność. Musi bardziej uważać na to, co mówi i robi, nie
wolno mu bowiem przekazać chłopcu żadnych złych nawy-
ków. To poważna sprawa. Poczuł się dumny.
Charlie ze skrywaną radością przypatrywała się tej scenie.
Denver zaczynał lubić Robbiego. Widziała to i była zadowo-
lona. Jeżeli zakocha się w tym mężczyznie...
Pózniej, gdy myła naczynia w potoku, synek przyszedł jej
pomóc. Gdy wycierał talerze, zaskoczył ją pytaniem:
- Mamo - powiedział cicho, zamierając z talerzem
w dłoni - czy Denver jest moim prawdziwym tatą?
Charlie wypuściła z rąk aluminiowy kociołek i odwróciła
się w stronę syna. Wzięła go za ramiona, by dobrze widzieć
jego twarz.
- Nie, Robbie - powiedziała, hamując emocje. - Skąd ci
to przyszło do głowy?
W świetle księżyca ujrzała jego wzrok.
- Wczoraj, gdy odbierałaś mnie ze szkoły, powiedziałaś,
że masz dla mnie niespodziankę. Pomyślałem, że może masz
dla mnie prezent, który chciałem dostać na urodziny.
Charlie przytuliła go.
- Nigdy nie mówiłeś mi, że na urodziny chcesz dostać
tatę - powiedziała ze smutkiem.
- Ale chciałem.
- Robbie, posłuchaj...
- A pózniej zobaczyłem Denvera. Ale on mi powiedział,
że nie ma syna. I nie lubił mnie. Dlatego domyśliłem się, że
on nie jest moim tatą.
Charlie ciężko westchnęła.
- Robbie, Denver cię bardzo lubi. Po prostu nie jest
przyzwyczajony do dzieci. Nie wiedział, jak z tobą rozma-
wiać, ale idzie mu coraz lepiej, musisz to przyznać.
S
R
Robbie spojrzał na nią i zmarszczył nos.
- A czy mógłby zostać moim tatą?
- Twój ojciec umarł, zanim się urodziłeś.
Chłopiec zagryzł wargi i zwiesił głowę.
- I nigdy już nie wróci? Tak?
Charlie przytuliła syna.
- Nie, Robbie, on już nigdy nie wróci.
We wzroku Robbiego pojawiły się smutek i powaga.
- A więc nigdy nie będę miał taty? Nigdy?
- Robbie, kochanie...
Głos się jej załamał. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie
mogła mu niczego obiecywać. Ale nie mogła też ignorować
pragnień chłopca i udawać, że samotni, tylko we dwoje, będą
zawsze szczęśliwi. Nigdy przedtem nie rozumiała, jak głęboka
i naturalna jest dla dziecka potrzeba posiadania ojca.
- Charlie! - Odwróciła się i zobaczyła Denvera. Ile usły-
szał? Sądząc z wyrazu jego twarzy, chyba wystarczająco dużo.
- Charlie, pozwól porozmawiać mi z Robbiem w cztery oczy -
powiedział łagodnie.
Spojrzała na syna.
- Po co? - zapytała z wahaniem.
To był jej syn i tylko ona była powołana do tego, by
pomagać mu w trudnych chwilach. Jakim prawem miałby ją
w tym wyręczać prawie obcy mężczyzna?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]